poniedziałek, 22 grudnia 2014

Połówka testów i wstępne rachunki

Miesiąc temu podjęłam się wyzwania przetestowania kolorowych leginsów jakie są dostępne na polskim rynku. Wiadomo było, że nie będę w stanie przetestować wszystkich ze względu zarówno na brak czasu na tyle treningów jak i kwestie finansowe ;) Zdecydowałam się na cztery sztuki a dobór był następujący:

1) Znana marka topowy produkt - tu padło na NIKE - 399 PLN
2) Znana marka tani produkt - Adidas - 199 PLN
3) Polska firma - Nessi - 229 PLN
4) Sieciówka - H&M - 99,99 PLN

Co oceniam?

1) materiał z jakiego są wykonane
2) jakie ogólnie jest wykończenie - jakość szwów, dbałość o wykończenie 
3) czy mają odblaski - gdzie umiejscowione, czy widoczne, ..
4) czy mają kieszonki - jeśli tak to jaka - wewnętrzna, zewnętrzna,dostępność
5) długość nogawek - czy są w miarę uniwersalne dla wszystkich
6) ogólnie krój - szwy, wygoda noszenia, wysokość pasa
7) jak się zachowują po pierwszym i po kilku praniach
8) jak z odprowadzaniem wilgoci - czy zostają na materiale plany w miejscach strategicznych, czy szybko schnie
9) oddychalność - jak termo; czy to rodzaj "drugiej skóry" czy raczej maski
10) wiązanie - co trzyma w pasie; czy tylko gumka czy też jest sznurek

Nie chcę teraz wystawiać już oceny, ale pierwsze wnioski już mam a poniżej przedstawiam tabelę jaką sobie stworzyłam i oceny jakie póki co wystawiam. Zdecydowałam się dawać punkty od 0 do 5 bo tak łatwiej mi ocenić.


Najgorzej jak na razie wypadają leginsy z H&M. Są cienkie, porozciągały się w pasie do tego stopnia, że boje się, że gdzieś je zgubię. Mają natomiast bardzo przyjemny materiał, przyjemny w dotyku i może też dlatego nie obtarły mnie podczas ostatniego, długiego wybiegania. 
Adidas spodobał mi się kolorystycznie, ale brak jakichkolwiek odblasków i cienki materiał jakoś nie zachęcają do nocnego biegania. 
Nessi byłam ciekawa rozwiązania z pasem i sprawdził się - klucze czy telefon spokojnie wchodzą i nie czuję ich w trakcie biegu. Chwilami to się bałam, że coś zgubiłam jak nie czułam. Odblaski są  więc ok. 
NIKE spodobały mi się za odblaski i czuję się naprawdę bezpieczna biegając wieczorem; widzę reakcję kierowców. Mega minus za wygodę a właściwie jej brak - ciężko założyć i ciężko zdjąć. Po pierwszym praniu odblaski popękały... niewypał jak za taką cenę...
Nike są najcieplejszymi z testowanych przeze mnie leginsów.

Pogoda mi sprzyja :) Koniec testów planuje ostatnie dni stycznia. Patrzę dalej, biegam, magluję i reszta ocen w tabelce pojawi się wtedy.



czwartek, 4 grudnia 2014

cztery razy po dwa razy czyli o pierwszych wrażeniach z biegania w Nessi

Wiem, że większość z Was czeka na wyniki tego testu i jest ciekawa wrażeń. A jest co pisać. 

Chciałam tylko zaznaczyć, że poświęciłam się i wyszłam bez dodatkowej ochrony na nogi a było mroźno. I niestety nie tyle tyłek, co uda mi zmarzły, ale skoro test ma być rzetelny to nie mogłam sobie pozwolić na luksusy :) 
Leginsy nie są ocieplane i przyszła mi taka myśl do głowy, że to chyba ogólnie jest plus - w takiej sytuacji nadają się do biegania przy pierwszych chłodnych dniach a w razie zimna zakładamy odzież termo i można biegać. 

Pierwsze wrażenie po założeniu? Fajny, miły materiał, przyjemnie się go czuje na nogach. Po treningu (24km) nie było żadnych plam "powysiłkowych" więc plusik jest :)

Najbardziej chyba bałam się, że mnie obetrą na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Wygoda od początku do końca treningu.

Mają odblaski, które akurat w modelu testowym (jak na zdjęciu) są ukryte między wzorami. Muszę spróbować zrobić zdjęcie wieczorem jak one świecą :)

I teraz to co dla mnie jest mega - pas. Szeroki, wygodny, a kieszonki są tak sprytnie zrobione w pasku, że nawet mój telefon gigant spokojnie się mieści. Schowałam klucze idąc na trening i co jakiś czas sprawdzałam, czy jeszcze tam są, bo nie dzwoniły i w ogóle ich nie czułam.

Czego mi brakuje? Po pierwszym bieganiu póki co nie mam się czego czepić. Jest jedna rzecz, której nie mają wszystkie testowane modele, a mnie się przydaje. W moich starych leginsach mam zamki na dole nogawek. Przydają się przy zakładaniu / zdejmowaniu - szczególnie zimą, kiedy kończymy trening czy zawody i chcemy się przebrać. Ale to ja tak mam a nie wszyscy muszą :) 

Zobaczymy jak się zachowają po pierwszym praniu - czy kolor się nie zmieni, czy farbują... czas pokaże. Pierwsze wrażenie bardzo pozytwyne.



środa, 26 listopada 2014

co 3 pary to nie jedna czyli leginsy adidasa po testach

Trzecią parą leginsów, którą testowałam były adidas power laces. 
To były te legnisy, których testów byłam ciekawa od samego początku. Cena rozsądna, kolor fajny a materiał miły w dotyku. Zdecydowałam się zabrać je na start w Drugiej Dyszce do maratonu i zobaczyć jak się sprawdzą przy dużych prędkościach.

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę to materiał. Bardzo miły w dotyku i świetnie układający się na ciele. Swobodne zakładanie i wygodne - tak samo było czuć w trakcie rozgrzewki i biegu. Minusem sporym jest natomiast grubość materiału. Niestety są cienkie i jeśli naciągnie się je to prześwitują. 
Brakowało mi większej kieszonki z tyłu. Ma jedną małą nie tyle wewnętrzną co zrobioną w pasku - jest podwójny więc miejsca w sam raz. Klucze nie przeszkadzały ani nie obciążały leginsów.
Niestety ten model nie posiada odblasków a jednak na jesienno - zimowe wieczory to jednak potrzebna rzecz.

Leginsy te nie mają żadnych sznurków czy ściągacza w pasku. Jest on natomiast szeroki, podwójny więc wygodny i pewnie trzymający się ciała.

Bardzo wygodne, materiał świetnie oddycha, no i zero plam na materiale po wysiłku. 


Oceniam je sporo wyżej niż model H&M, ale cena też jest dwukrotnie wyższa w stosunku do tamtego modelu - 199PLN.

Pasta z ciecierzycy z suszonymi pomidorami

To jedna z najszybszych past jaką robiłam i nie wiem czy nie najlepsza :)  jej przygotowanie zajmuje jakieś 5-7 minut w wersji ekspresowej a smak.... dla mnie wyborny :)
 
Przepis tutaj

 

poniedziałek, 24 listopada 2014

na drugą nóżkę czyli test leginsów z H&M

Drugie leginsy testowałam na prośbę Beaty z runaddict. Padło na H&M. Sama byłam ich ciekawa jak się sprawdzą. I tak jak przypuszczałam - nie za specjalnie. Nie wiem czy zacząć od plusów czy minusów ale tych drugich jest znacznie więcej.

Trzeba przyznać że są zrobione z bardzo przyjemnego w dotyku materiału co sprawia, że chce się w nich biegać, ale materiał jest cienki i przy kilku stopniach mrozu czy w deszczu na bank będzie zimno. 
Nie mają odblasków a kieszonka jest mikroskopijna na klucze. Nic więcej się tam nie zmieści a gdy włożyłam klucze, niestety miałam wrażenie że zaraz mi te leginsy spadną z tyłeczka :) Nie mają żadnego sznurka czy gumki w pasie, która cokolwiek lepiej by trzymała. 
 Za to po pierwszym praniu zachowują się idealnie i nie powyciągały się, nie zmechaciły ani nie zdeformowały w żaden inny sposób.  

Ciężko napisać coś więcej po pierwszym bieganiu, ale będę bacznie je obserwować.

Zobaczymy jak sobie będą dawać radę w kolejnych podejściach, ale póki co w rywalizacji Nike - H&M jest 1:0


Cena - 99,90 PLN

fotki ze strony sklepu

Czarny Koń w Lublinie

Nie wiem dokładnie czyi to był pomysł, ale wiem, kto mnie namówił. Miałam być Czarnym Koniem kolegów z Insane Runners na Drugiej Dyszce do Maratonu Lubelskiego. Tomasz wszystko skrupulatnie policzył i ustalił z moim Zającem Pawłem, na jaki czas mam biec. Na początku podeszłam do tego z uśmiechem, ale widziałam, że Oni nie żartują. Najpierw zabrali dzień wcześniej na przebieżkę po Pętli Śmierci w Starym Gaju (3,2km leśnych dróżek z kilkoma podbiegami) a potem kazali odpoczywać przed startem. No i najważniejsze - oddaje zegarek. Przekonałam się już raz, że faktycznie to na mnie działa. Nie myślę wtedy o dystansie, o tempie tylko o tym, jak się czuję. 
Start był o 11 więc sporo czasu, żeby się wyspać i dotrzeć na nowootwarty stadion Arena w Lublinie. Chłopaki spotkali mnóstwo znajomych i wszystkim mówili, że ja przyjechałam z Warszawy "łamać" godzinę. Po rozgrzewce poszliśmy na start. Paweł, który miał pilnować mi zegarka :) , Michał, jego brat i ja, Czarny Koń. Plan był taki - mam się słuchać Pawła, nie gadać i dobiec. Ponieważ do klasyfikacji liczył się czas brutto a ja miałam stanąć na pudle, ruszyliśmy do pierwszych linii.

Pogoda była idealna, lekko chłodno, zero wiatru i sucho. Po 1,5 km złapała mnie, nie wiedzieć czemu, kolka, ale nic nie chciałam mówić bo będzie, że baba marudzi. Chwile biegła ze mną, ale jakoś pozbyłam się jej i mogłam ruszyć dalej. Ponoć w Lublinie ciężko o trasę bez podbiegów. Ten pierwszy, między 2 a 3 km dał mi ostro w kość. Miałam wrażenie, że nigdy się nie skończy... To jak warszawska Agrykola tyle, że dłuższa... Potem chwila odpoczynku i jeszcze raz. Gdy byliśmy na 5km, chłopaki stwierdzili, że już teraz z górki więc wygoniłam Michała. Widać było, że chłopak ma siły i niepotrzebnie zwalnia z nami. Szybko przekonałam się jak fajny był start bez kontroli zegarka. Gdy umknęło mi oznaczenie 6km, strasznie miłym uczuciem było zobaczyć chorągiewkę na 7km... od razu się uśmiechnęłam. Wiedziałam tylko jedno - nie dam rady mocniej pocisnąć ostatniego kilometra. Byłam w błędzie, bo Paweł lekko podkręcił tempo, tak, że ja tego nie odczułam i ostatecznie udało się wbiec na płytę stadionu, gdzie była meta, z pięknym finiszem. Chyba skrzydeł dodał mi też zegar jak zobaczyłam, że jest szansa na życiówkę. I była. Poprawiona o 1 sekundę :)
Co sprawiło, że chcę przyjechać na kolejną dyszkę do Lublina? Przede wszystkim atmosfera i super organizacja. Okazuje się, że można zrobić bieg za 30PLN wpisowego, bez kolejnej koszulki, ale za to z pięknym medalem, smacznym jedzeniem (3 rodzaje makaronów do wyboru), napojami i jabłkami. Chcieć to móc. Nawet stoiska do masażu były!

Ostatecznie zajęłam 12 miejsce w OPEN i 6 w kategorii wiekowej więc wyjechałam bez pucharu, ale kto wie jak będzie następnym razem :) Czarny Koń powróci.

Dziękuję kolegom z Insane Runners za namówienie mnie na start, za kibicowanie na trasie i za ciepłe przyjęcie.W styczniu widzimy się na kolejnej , Trzeciej Dyszce do Maratonu, nocnej ;) 


 

wtorek, 18 listopada 2014

pierwsze koty za płoty czyli pierwsze wrażenia z bieganie w NIKE

Od razu mówię, że to nie koniec. Nie, że raz pobiegane i już oceniam. Są rzeczy, które jesteśmy w stanie ocenić przy pierwszym wyjściu na trasę a inne... no trzeba poczekać, sprawdzić. 

Dlaczego NIKE? Tak naprawdę nie miało znaczenia, które pójdą pierwsze. W sobotę wieczorem zwyczajnie spakowałam plecak a te.. były na wierzchu.

Pierwsze na co zwróciłam uwagę już w sklepie to kolor i te odblaski... fajnie wkomponowane. Mnie osobiście się spodobały a jeszcze jak zobaczyłam jak one świecą - myślę sobie - już je lubię. Niestety z zakładaniem było gorzej. Są sztywne i mnie ciężko było je założyć i nie dlatego, że wzięłam rozmiar S (M strasznie się marszczył). Chyba właśnie przez te odblaski tak są sztywne. Ale gdy już je założyłam to są bardzo przyjemne w noszeniu, materiał bardzo miły. I ... znów się będę czepiać.. Tuż nad kolanem są szwy.. nie mam pojęcia po co i pan w sklepie też nie umiał mi powiedzieć. Niby to nie przeszkadza, ale w czasie biegu jednak są wyczuwalne.
Spora kieszeń z tyłu, zasuwana na zamek, pasek na gumce + sznurki gdyby komuś były potrzebne  - to na pewno plusy.

Kolor jak dla mnie fajny, kobiecy i widoczny i co najważniejsze - nie farbuje w czasie prania.

I najlepsze na koniec. Pisałam we wstępnym poście na Facebooku, że będę zwracać uwagę na wygodę u obtarcia. 25 km i niestety, ale mnie obtarły... Nie pamiętam, na którym dokładnie podbiegu - gdzieś mniej więcej między 12km a 14 km. No nic - sprawdzimy jeszcze raz na innym wybieganiu.

Ogólnie pierwsze wrażenie pozytywne. Fajny, porządny materiał, dobrze oddycha, nie miałam plam od potu. Minusy to na pewno zakładanie (zobaczymy czy po praniu tez tak będzie) i niestety obtarcia. 

Już nie mogę się doczekać kiedy wybiegnę w nich wieczorem i zobaczę jak sprawdzają się odblaski. Testujemy dalej :) 

Cena - 399 PLN







środa, 12 listopada 2014

Pęczak z warzywami

Zgodnie z obietnicą podrzucam przepis :) Do dowolnej modyfikacji i do znalezienia zawsze w zakładce "od kuchni" :)

Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Ostrzegam - porcja jak dla wojska :) 

Pęczak z warzywami 


piątek, 17 października 2014

Maraton w Chicago




To był najlepszy z maratonów, w jakich brałam udział. I nie dlatego, że był w Ameryce czy dlatego, że biegłam go bardziej dla zabawy czy na czas. Organizacyjnie dla mnie wszystko było super. Zobaczyłam rzeczy jakich nie wdziałam na innych maratonach. A co to było? przeczytajcie sami.

Bank of America Chicago Marathon

poniedziałek, 8 września 2014

Weekendowe eksperymenty kulinarne

W tygodniu, gdy są obowiązki: praca i treningi ciężko znaleźć czas na kulinarne eksperymenty. Miniona sobota była pod znakiem "nie biegam" więc spędziłam trochę czasu w kuchni a to są tego efekty :)







Babeczki z ciecierzycy



poniedziałek, 18 sierpnia 2014

katuje, upadla i miesza z błotem czyli X Bieg Katorżnika

Dokładnie rok temu zobaczyłam zdjęcia kolegi Tomka z Biegu Katorżnika i postanowiłam, że jeśli tylko się uda zapisać, to chcę w nim wystartować. Ukończyć taki bieg to będzie fajna zabawa, ale najbardziej ciekawił mnie medal. Robił wrażenie. Zapisy kobiet trwały dłużej niż mężczyzn i razem z koleżanką Anetą udało nam się znaleźć w gronie 183 kobiet. Pakiet startowy nie powiem, do tanich nie należy bo 200zł ale, że środki idą na cele charytatywne to jakoś inaczej wydaje się takie pieniądze. Zarezerwowałam za poradą Tomka hotel w Częstochowie (w samym Kokotku już nie było miejsc) i pozostało czekać. Przez ostatnią kontuzję jakoś nie przeżywałam w ogóle tego biegu, nie przygotowywałam się specjalnie. Z Anetą i naszymi kibicami wyruszyliśmy z Warszawy w piątek o 15, na spokojnie dojechaliśmy do Częstochowy; krótkie zwiedzanie i udaliśmy się do Hotelu Haga. Osobiście – nie polecam na dłuższy wypad. Na jedną noc może być  ale dłuższy pobyt... Wieczorem obejrzałyśmy jeszcze kilka filmów o starcie w Katorżniku na Youtube z zeszłego roku i dotarło do mnie na co się porywam… 
No, ale jak się powiedziało „a” to nie można się wycofać. Zimno, jak na sierpień i lejący, bo nawet nie padający deszcze kiedy opuszczaliśmy hotel wcale nie zachęcił nas do startu.Organizacyjnie super przygotowany bieg -  w samym już Kokotku trasa była oznaczona gdzie należy skręcić, przygotowany spory parking i wolontariusze wskazujący drogę; odbiór pakietów szybko i sprawnie. Na miejscu byliśmy tuż po 11 więc idealnie, żeby się przebrać, przygotować i przed 12 ustawić na starcie. Zaczęło się nieźle, bo gdzieś posiałam rękawiczki – pomyślałam jak bardzo ucierpiały moje ręce na Runmagedonnie i jeśli tu miałoby być podobnie… No trudno – za gapowe się płaci. Zobaczymy czy chociaż świeżo zrobiona hybryda na paznokciach wytrzyma. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby tuż przed startem fundować sobie manicure :)  Po drodze zaczepiłyśmy z Anetą chłopaka, który wracał z Biegu Skazańców. Popatrzyłam jak był zmęczony, wybrudzony i pomyślałam „po co mi to ?”, ale wiedziałam też, że chciałam spróbować i w życiu się nie wycofam. Pora na ostatni posiłek czyli batonik, buty obwiązałyśmy taśmą, rzeczy oddałyśmy do depozytu i w fantastycznych humorach stanęłyśmy na starcie. Jak się okazało sporo dziewczyn startowało po raz pierwszy więc szanse
wyrównane, bo nie wiadomo co czai się w zaroślach. Punkt 12.00 ruszyłyśmy a właściwie wskoczyłyśmy do wody i… na początek którejś z zawodniczek udało się mnie podtopić więc wiedziałam, że walki o miejsca nie będzie tym bardziej, że nie umiem pływać. Byle dotrwać do pomostu i przebić się bliżej biegu. Tu zgubiłam Anetę i do samego końca nie spotkałyśmy się – dopiero na mecie. Następne 1,5-2km to było brodzenie w wodzie, w szuwarach gdzie co rusz można było się nadziać na konary. Już wiem czemu niektóre z dziewczyn miały ochraniacze na piszczele..Jedno co trzeba przyznać – nie było wśród kobiet takiej rywalizacji jak widać było u mężczyzn. No może poza paroma przypadkami. Większość jednak współpracowała, pomagała sobie, ostrzegała gdzie jaka przeszkoda jest w wodzie. To było naprawdę fajne i pomocne. Ciężko było wyprzedzać gdy ledwo podnosisz nogi w błotnistej, bulgocącej mazi. Już nawet po jakimś czasie nie chciało mi się zdejmować różnego rodzaju roślinności z ciała. W połowie trasy byłam zaskoczona punktem odżywczym – jogurt o smaku kakaowym . Co jakiś czas gdzieś w lesie czaił się fotograf. Samego biegu na tej, jak mówili 13km trasie, było może 3 może 4km. 
Pod sam koniec znów musiałam zmierzyć się z wodą i brakiem umiejętności pływania czyli straciłam parę miejsc w klasyfikacji.  Na kilometr przed końcem objawili się nasi kibice – Marcin nagrywając mnie trafił na najgorszy moment biegu – zderzenie z wielkim konarem i ból nie do opisania. Mój piszczel oberwał na tyle mocno, że ledwo mogłam chodzić a na końcu czaiły się przeszkody – czołganie się pod drutem kolczastym; skoki przez opony; szukanie wyjścia przed okno w opuszczonym domu i kilka innych, na które trzeba było samemu znaleźć sposób. Nie wiem czy to  świadomość, że za chwilę koniec czy upór i wola walki, ale nie myślałam o bólu tylko chciałam jak najszybciej ukończyć bieg.
Na końcu czekał na mnie przeogromny medal, który ledwo dałam radę unieść na szyi. Większość biegu pokonałam razem z Basią i „Bułą”; dziękuję im za wsparcie zważywszy, że całą trasę byłam bez okularów. Kilka wywrotek w lesie zaliczyłam. Zaraz za metą można było się opłukać z pierwszego błota a potem Jednostka udostępniła prysznice polowe. Przyjemnie było założyć ciepłe i suche ubranie. A potem… ciepła, przepyszna grochówka…
Ostatecznie zajęłam 40.-te miejsce wśród kobiet (na 149 które wystartowały) z czasem 2:21:22. Jestem zadowolona. Plan zrealizowany, medal na pewno największy i najcięższy w kolekcji jest, ale wiem też, że to nie to. Inaczej wyobrażałam sobie ten bieg. Więcej było brodzenia w wodzie niż samego biegania. Były momenty, że wychodziło się na dosłownie kilka kroków z bagien czy z wody by za chwilę znów tam wskoczyć. Nogi wtedy są mega ciężkie, buty przesiąknięte wodą ciążą niesamowicie i ciężko było nawet iść. Zmęczona byłam jak po porządnym półmaratonie J Ale wiem, też że warto było pojechać i przekonać się na własnej skórze. No i hybryda na paznokciach przetrwała :-)
Trochę zniesmaczona byłam oglądając wczoraj  DDTVN relację Agnieszki Rylik z biegu. Niby brała udział tylko zastanawia mnie jedno – jak udało jej się zachować makijaż i czyste, jaskraworóżowe ubranie czy nieskazitelnie białe buty bez mocowania taśmami brodząc po błocie…? Chyba była na innym biegu. 

wtorek, 12 sierpnia 2014

dieta na nowo :)

Od jakiegoś czasu zamierzałam zmienić dietetyka gdyż poprzednia dieta przestała na mnie działać. Długo się zastanawiałam, na kogo się zdecydować. Łukasza podglądałam od jakiegoś czasu. Patrzyłam na jego pracę ale też na treningi. Pomyślałam, że jeżeli mam być u kogoś pod opieką to fajnie by było żeby to była osoba, która wie co znaczy trening, wie jak to działa i wie co jest potrzebne. A skoro Łukasz biega i zna się na dietetyce to lepszego miksu mi nie potrzeba. Postawiłam na zmiany.



Łukasz jest byłym zawodnikiem sekcji lekkoatletyki biegów na 400 m AZS AWF Warszawa. Skończył AWF a obecnie studiuje na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Na co dzień trenuje w grupie Entre.pl TEAM.


Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce na początku czerwca. Łukasz zebrał potrzebne dane, zważył i dobrał odpowiednią dietę dla mnie. Po miesiącu okazało się że ubyło mi aż 2% tkanki tłuszczowej. Mówię "aż" bo dla mnie to dużo. Na kolejnej wizycie nie było już tak spektakularnego spadku ale 17,7% tkanki tłuszczowej to dla mnie naprawdę fajny wynik. Dążę do uzyskania 15% i myślę, że jeśli będę grzecznie się słuchać i dalej trenować to taka wartość jest możliwa do osiągnięcia.

Teraz czekam na kolejną zmianę w diecie i liczę, że na kolejnej kontroli zobaczę 16 z przodu :) 

Gdybyście chcieli poczytać coś więcej o Łukaszu zajrzyjcie tutaj lub na facebook'a

środa, 6 sierpnia 2014

niedziela, 22 czerwca 2014

Mattoni 1/2Maraton Olomouc 2014

Pierwsza myśl zaraz po biegu była - "nic nie napiszę". Byłam tak zła nie tyle na siebie co na cholerną łydkę. Ale potem poszłam po rozum do głowy, że niektórzy są ciekawi samego biegu, bo może chcieli by wystartować za rok a guzik ich obchodzi moja frustracja na mecie. To może od początku. Po przykrej przygodzie z łydką w Paryżu dotarło do mnie, że awans do Nowego Jorku z czasem, nie mogę zostawić sobie tylko na Berlin, że muszę poszukać alternatywy. A skoro przyjmują z wynikami z półmaratonu to wróciłam do domu i zaczęłam przeglądać "co jest na rynku". I tak trafiłam na stronę www.runczech.com  i sprawdziłam, że są dwa fajne półmaratony w czerwcu. Po rozmowie z Anią, trenerką, zdecydowałyśmy się na Olomouc ze względu na czas jaki pozostał do przygotowań. Opłaciłam start, zamówiłam koszulkę i został mi "tylko" transport i nocleg. Okazało się, że mój kolega Sebastian, z którym biegliśmy pół maratonu razem w Tokio,
też wybiera się na ten bieg. Zaprosił mnie do siebie i razem z jego przyjaciółmi mieliśmy jechać dalej.  Zaskoczyła mnie godzina startu, ale w kwietniu nie zastanawiałam się nad tym.
Do Cieszyna dotarłam wieczorową porą, gdzie czekała na mnie prawdziwa uczta Pasta Party w wykonaniu Basi, żony Sebastiana. Poddałam się, nie dałam rady zjeść wszystkiego, ale było pycha. Pogadaliśmy, powspominaliśmy, węglowodany załadowane więc pora było pójść spać. W sobotę rano pojechaliśmy na parkrun. Sebastian regularnie w nim startuje a w sobotę ze względu na półmaraton dał się przekonać, żeby odpuścić. Dla mnie to była nowość, bo nigdy nie byłam jeszcze na tej imprezie ale widać fajny, rodzinny klimat i wszyscy się znają. W  dalszym ciągu nie czułam, że tego dnia mam tak ważny dla siebie start. I zaczęliśmy się zastanawiać, bo ani Sebastian, ani ja wcześniej nie startowaliśmy wieczorową porą. Jak jeść, co jeść żeby sobie nie zaszkodzić. Na obiad zdecydowaliśmy się na ryż z kurczakiem i pomidorami, a na drogę, przed startem, biała bułka z miodem lub dżemem. 
Do Olomouca dotarliśmy przed 16 żeby zdążyć odebrać pakiety bo organizator straszył, że o 16:30 zamykają expo. Ja się dowiedzieliśmy od wolontariuszy mieli być sporo dłużej. Samo expo to nic ciekawego, niczym mnie nie zaskoczyło. Za to pakiet a i owszem,  bo cena 35 euro a w środku ...  plecak, ale nie taki worek jak u nas na biegach, mnóstwo ulotek, próbka Perwollu do prania sportowych rzeczy i coś co najpierw mnie zdziwiło,  a potem bardzo się przydało - kostka mydła :) Brakowało mi tylko koszulki pamiątkowej. Techniczną dokupiłam razem z pakietem ale myślałam, że zwykła bawełniana będzie. I była. Na expo. Za jedyne 70zł, zwykła bawełna... 
Potem zostało nam czekać na start. I to chyba była najgorsza z rzeczy. Byliśmy chyba bardziej zmęczeni czekaniem na bieg niż samym biegiem. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduję się na start o takiej dziwnej dla mnie godzinie. 
Gdy my się przebieraliśmy przed biegiem, przy naszym samochodzie trenowała elita :) Sebastianowi udało się ustrzelić fotkę z Wilsonem Kipsangiem!! Potem przebiegała też Petra Kaminkova, najbardziej znana czeska biegaczka. Kilka ćwiczeń, truchtanko i poszliśmy do swoich stref. Ja do B, Sebastian i jego kolega Dawid do A. Ruszyłam na trasę 16 sek po starcie więc szybciutko i ... kostka brukowa. Wierzyłam, że to będzie tylko fragment przy rynku a potem to już poleci. Szkoda, że było inaczej. Wiedziałam, że 1:30 będzie mi bardzo ciężko złamać, nie czułam tej mocy, ale postanowiłam zawalczyć i ruszyłam razem z pacemakerem. Tempo jakie narzucił od samego początku udało mi się utrzymać jakieś 1,5km. Najpierw myślałam, że zegarek mi zgłupiał, ale ciało też się buntowało. Koleś biegł poniżej 4:00/km  kiedy powinien 4:15... Odpuściłam i zdecydowałam się biec sama. I nastąpiła powtórka z rozrywki. Łydka. Mimo, że potraktowałam ją lodem w sprayu przed startem, mimo masowania tak na wszelki wypadek - skubana odezwała się. Miałam pierwszy kryzys - zejść z trasy, ale wtedy przypomniały mi się słowa trenerki, Ani, że zna mój upór, ambicje i wierzy we mnie. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, że będę walczyć do końca. Drugi kryzys przyszedł koło 7km i to co ja sobie wtedy wmawiałam.. ehhh... Na 8, przy agrafce minęłam Sebastiana - widziałam, że jest zmęczony, ale biegł na życiówkę. po 11km czułam, że teraz to dam radę, że dobiegnę, że jeszcze tylko drugie tyle. Na 19km Michał, kolega z Night Runners, krzyknął do mnie "Ciśniesz Ola!". To dało mi kopa tylko jak to zrobić, kiedy przed Tobą górka i .. kocie łby?  Ale zebrałam siły i teraz jedna myśl mi siedziała w głowie - spotkać się z Basią, która jest na 20km, może 20,5 i może ona doda sił na koniec? Wyjęłam Polską flagę bo z nią chciałam wbiec na metę. I te ostatnie metry, zakręty, kocie łby, podbieg, zbieg a mety nie widać, ale jak ją zobaczyłam  to z uśmiechem na ustach pogoniłam. 

Organizacyjnie bieg na światowym poziomie - zdecydowanie! Punkty nawadniania bardzo często, na pełnym wypasie - woda, izotonik, banany, pomarańcze, gąbki. Nigdzie na półmaratonie tego nie widziałam. Przemili wolontariusze ustawieni wzdłuż trasy, nawet jak ta wiodła kawałek przez pola i pustkowia (chyba 13km), kibice - ogromna ilość! Najbardziej podobała mi się fala złożona może z 15 osób, w różnym wieku i co chwilę skakali jak myśmy biegli - fajowo to się odbierało jako biegacz. Na mecie, woda, banany, piwo bezalkoholowe, jedzenie ciepłe z którego ze względu na kolejkę myśmy nie skorzystali, masaże, prysznice. I tu się przydało mydełko z pakietu i ręcznik mały turystyczny, który dostałam od  Shock Absorber i przezornie wrzuciłam do plecaka. 
Takie widoki miałam po przebudzeniu
Minusem dla mnie była na pewno kostka. Nie lubię po tym biegać i już. Nie zmienię tego. Tak jak i pętelek, które też były. Trasa na pewno nie do robienia życiówek, to moje zdanie. Ciekawa, przemyślana,  biegnie w fajnych częściach miasta, które swoją drogą jest bardzo ładne. No i godzina startu - 19.00... Jedynym wynagrodzeniem jest to, że jak wbiegasz na metę zapada zmierzch i to jest urocze.
Fajne przeżycie, fajny bieg i nowa życiówka :) 4s ale to zawsze coś nowego. Poniżej oczekiwań, ale wiem, że to nie była moja ostatnia próba dostania się do Nowego Jorku. Wyciągam wnioski i idę dalej. Kolejne doświadczenie za mną.
Biegłam w Koszulce Mocy i dzięki temu i moc była i pozdrowienia " Cześć Polska" czy "Powodzenia Polska" :) 
na mecie z Dawidem (1:27) i Sebastianem (1:35)



piątek, 13 czerwca 2014

Beko Ełk Triatholon 2014 - czy to tak się zaczyna?

Kilka tygodni temu podczas treningu moja trenerka Ania zapytała czy nie wystartowałabym z sztafecie na 10km. Zaskoczona powiedziałam, że jasne bo to było oczywiste. Potem Ania dodała, że to sztafeta triathlonowa a zawody odbywają się w Ełku. Wiedziałam, że będzie tam debiutować a ja tak bardzo chciałam przy tym być. Kasię, która miała jechać na rowerze znałam już z wcześniejszych wspólnych wybiegań a Kiki, naszą holenderską pływaczkę, poznałam kilka dni przed startem i to z nią jechałyśmy autkiem, w cudownych nastrojach łapać przygodę życia.
Ełk zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Pierwsze wrażenie  - cudowne miasto, spokojne, czyste i ta pogoda. No właśnie...pogoda.. Kiki była zadowolona bo to oznaczało dla niej ciepłą wodę a dla mnie walkę w samo południe na trasie. Od samego początku wiedziałam, że najważniejsza w niedzielę jest Ania, jej debiut i to, że wszystkie będziemy jej kibicować a mimo wszystko denerwowałam się. Z "naszych" na pierwszy ogień "poszła" Asia, na dystansie sprinterskim czyli 750m pływania, 20km rowerem i 5 km biegania. Dawno nie widziałam kogoś tak szczęśliwego na mecie - nie ważne miejsce, ważne że to zrobiła, ze ukończyła i potem powiedziała do mnie "chcę więcej" :) 
Ania startowała o 10.00, czyli 30min przed naszą sztafetą. Jezioro wtedy było bardzo niespokojne, mocne fale. W momencie kiedy Ania wychodziła z wody, Kiki właśnie do niej wskakiwała. I zaczęło się odliczanie i wyczekiwanie.  Kiki wyszła z wody jako 4 kobieta i 15 osoba z genialnym czasem 22:31 na 1300m. Szybko podbiegła do strefy zmian, klepnęła Kasię w ramię, a ta wyruszyła na 7. pętli czyli 40km. Obliczyłyśmy że powinno to jej zająć jakieś 1:15-1:25 h - wszystko zależne co będzie na trasie. Pozostało czekać i jak to u mnie bywa - im krótszy dystans tym bardziej się boję, adrenalina buzuje. Kiki spojrzała na mnie i powiedziała: "Zobacz wyszłam z wody a ta się uspokoiła, Ty wybiegniesz na trasę kiedy słońce wychodzi zza chmur." I wtedy uzmysłowiłam sobie straszną rzecz. Picie na trasie! Nie mogę izotoników i to wiem, ale woda, która była to też woda, której mój żołądek nie toleruje (sprawdzone rok temu w Garwolinie - 2km umierałam). I tu mam pierwszą lekcję - sprawdzić wcześniej i zaopatrzyć się we własną wodę.
 Kasia przyjechała na 18 pozycji po 1:18 min, szybkie odwieszenie roweru i z uśmiechem na ustach ruszyłam na ostatnią część sztafety. I do śmiechu było mi przez pierwsze może 2 km. Słońce mocno dawało mi popalić i jedyne o czym myślałam to, że nie ja jedna tak mam ale wiedziałam już, że to będzie ciężki bieg. Pętle to jest to czego ja nie lubię a już na pewno nie mój umysł. A tu były 3. Jedyne pocieszenie jakie miałam to było takie, że co 3km będą kibice, wrzeszcząca Kiki i woda, którą będę mogła się oblać. Kolega Robert krzyknął "weź gąbkę" i to był dobry pomysł. W trakcie pętelki i do kolejnego spotkania z nimi ssałam ją, żeby się nie odwodnić. Na moim drugim okrążeniu dogoniła mnie Ania, która biegła już 3 pętlę i rzuciła do mnie "Biegnij za mną". Nie wiem skąd ona miała tyle sił, ale tempo udało mi się utrzymać może 400m może 500m. Odpuściłam bo wiedziałam, że Ania będzie finiszować. Moje ostatnie metry biegłam z Kiki, która dała mi taką siłę, że nie wiedziałam, że jeszcze mam moc. Zadowolona wpadłam na metę. Ania przybiegła kilkanaście minut przede mną zajmując 3 miejsce wśród kobiet i pierwsze w swojej kategorii wiekowej. Cudowny debiut!.
Jestem mega szczęśliwa z wyniku naszej sztafety bo 17. miejsce na 38 drużyn i patrząc, że my to same kobitki jest genialną pozycją. Swoim wynikiem jestem rozczarowana, ale najważniejsze to wyciągnąć wnioski co zrobiłam. Woda - sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać skoro wiem co mi może grozić i strój. Żałowałam strasznie, że nie biegłam w samym staniku Shock Absorber, bo genialnie mi się sprawdził i dużo wygodniej by mi było bez koszulki, ale o przepinaniu numeru w czasie biegu nie było mowy. 

Dziś wiem, że triathlon to nie tylko ciężkie treningi ale i niezwykle wymagająca dyscyplina. Chylę czoło przed wszystkimi triathlonistami i .. chyba powoli się wciągam..



piątek, 6 czerwca 2014

Wkręć się w kolorowanie czyli druga edycja biegu "Kobiety biegają z Nessi."


Tym razem spotkałyśmy się na warszawskim Wilanowie. Pogoda od samego początku była po naszej stronie. Przed biegiem mały deszcz, który oczyścił powietrze a potem piękne słońce i przyjemny wietrzyk. Start całej zabawy zaplanowałyśmy na 19:30. Dziewczyny przybyły przed czasem bo jak to my - poplotkować też trzeba. Niespodzianką była obecność TVP1 na naszym wydarzeniu. To była ostatnia z planowanych atrakcji. Baczne oko kamery przyglądało się naszej rozgrzewce przed biegiem, a potem kiedy wzięłyśmy kredy w dłoń i ruszyłyśmy na naszą 5km trasę. Pierwszy przystanek był po 1km i wtedy dałyśmy czadu malując chodnik tak jak nam w duszy grało. Przechodnie dziwnie się na nas patrzyli, ale my świetnie się bawiłyśmy. Wtedy dołączył do nas Michał, nasz fotoreporter, który truchtał z nami dalej i robił genialne zdjęcia. Następny przystanek to miasteczko Wilanów i słynny most zakochanych więc i tu nie mogło zabraknąć naszych malunków. Co jakiś czas zdezorientowany inny biegacz czy rowerzysta grzecznie próbował przedostać się na drugą stronę.
Potem padło hasło "plaża" i tam Gosia zafundowała nam garstkę ćwiczeń - najpierw kółeczko po piasku a potem ćwiczenia na nasze i tak już zgrabne pośladki :)  Każdą bacznie obserwowała i pilnowała. Piling z piasku był gratis :) W doskonałych nastrojach ruszyłyśmy w kierunku mety a tam... tam już dałyśmy czadu z rysunkami. Cały chodnik był nasz a dziewczyny rozkręciły się na tyle, że miałyśmy z Gosią problem komu przyznać nagrodę jaką były ledżinsy od Nessi . O ile z
pierwszym miejscem zgadzałyśmy się obie, że powinna to być Magda tak potem ciężko było wybrać.... Główną gwiazdą biegu były skarpety i stopki od Nessi dlatego każda z dziewczyn dostała parę jaką sama sobie kolorystycznie wybrała. Nikt nie wyszedł z pustymi rękoma :) Mam nadzieję, że przy kolejnych edycjach Kobiety biegają z Nessi będę mogła liczyć na nasze kochane warszawskie kobitki. 


 Dziękuję zarówno Wojtkowi z Nessi za ufundowanie nagród jak i Gosi z Hi Run za pomoc w organizacji biegu. Oczywiście ogromne podziękowania dla Piotra i jego ekipy z TVP1 za odwiedziny i nakręcenia fajnego materiału, który będzie emitowany w programie Biegajmy razem w TVP1 08.06.2014 o 11:05.



Kochane Kobiety biegajcie i do zobaczenia!