poniedziałek, 14 września 2015

Podium z jabłkiem w tle czyli Jublileuszowy Połmaraton w Tarczynie

Półmaraton w Błoniu oraz BMW Półmaraton Praski biegłam treningowo. Taki był cel. Start  w Tarczynie od dawna był planowany jako przetarcie przed jesiennym maratonem i sprawdzenie formy. Pierwszy raz biegłam tam 2 lata temu z kolegami. Testowaliśmy wtedy tempo maratońskie. Było dużo śmiechu, żartów i być może dlatego nie zapamiętałam trasy jako miejscami pagórkowatej. Nawet jak ostatnio ktoś mówił o podbiegu, zastanawiałam się w którym miejscu on niby był
W niedzielę wyruszyłam z JoAsią o 9:00 w kierunku Tarczyna. Dojechałyśmy szybko i sprawnie, nie było problemu z miejscem do parkowania. Tylko jakoś po pakiet dojść nie mogłyśmy, bo spotykałyśmy znajomych i z każdym chciało się chociaż chwilę pogadać. Pogoda była prawie idealna. Prawie bo choć było chłodno, to trochę wietrznie. W trakcie rozgrzewki spotkałam Agę (na dystansie). Szkoda, że nie startowała, ale rozumiem, że czasem warto odpuścić dla innego biegu. Wiem, że w trakcie maratonu warszawskiego będę jej mocno kibicować. Gdy troszkę truchtałam z Danielem czułam, że to nie jest ten dzień. Odsuwałam od siebie tą myśl, że coś jest nie tak, ale organizmu nie oszukasz. Od kilku dni czuję taki jakiś brak formy. Obiecałam sobie, że nie poddam się aż do ostatniego metra. Nie po to tu przyjechałam. 

Ustawiliśmy się z chłopakami i .. ruszyliśmy. Pierwszy kilometr i 4:29...wiedziałam, że nie jest wesoło. Czułam łydkę, tylko nie wiedzieć czemu, skoro o nią dbam i roluję?! Może to takie głupie szukanie winowajcy mojej słabej dyspozycji?! Na 3 kilometrze wyprzedziły mnie dwie dziewczyny. Zaczęła siadać mi psychika, myślałam o zejściu z trasy. Ale kurka nie po to tu przyjechałam! Nie po to by się poddawać. Moc powoli wracała kiedy wbiegłam w las. Na 10km zdecydowałam się, że zamiast żelu zażyję power bombę. A niech się dzieje co chce. Przy nawrotce policzyłam, która jestem w open.Wyszło mi, że 9-ta. Pierwsza dziesiątka to nie jest źle jak na taki słaby start. Zaczęłam czuć działanie specyfiku. I zaczęłam dostrzegać dziewczyny przede mną i wierzyć, że jestem w stanie je dogonić. A jeszcze kilometr wcześniej odpuściłam gonitwę. Znalazłam cel i motywację. 13km za mną i 8km do mety. Mam czas, dogonię je. Skupiłam się na jednym. Pierwszą minęłam na 15-tym kilometrze i zaraz za mną pobiegł chłopak, ustawił się w moim "tunelu", coby chronić się przed wiatrem. Dużo tego wiatru a stawka na tyle się rozciągnęła,że sporą część biegłam sama i wiatr dawał się we znaki.  Zobaczyłam przed sobą kolejny "cel". Miałam motywację i miałam siły w nogach. Po 18km udało się dogonić kolejną kobietę i ustawić się na 7-mym miejscu w open. Chyba nic nie dodaje tak skrzydeł! I kiedy zobaczyłam kolejną dziewczynę zaczęłam mocno przyspieszać. Pomyślałam, że dam radę. Patrzę na zegarek - 4:00! Skąd nagle ta moc?! Ale potem przekalkulowałam.. za mało czasu. Nie uda mi się mimo wszystko.
 Skupiłam się na tym, żeby dobiec spokojnie do mety a nie spuchnąć na koniec. Wiedziałam, że nie mam szans na życiówkę, więc przed metą zrobiłam ładne 3 pĄpeczki ( pozdrawiam Smashing pĄpkins) i przekroczyłam linię mety z czasem 1:36:26. Szału nie ma, ale świadomość, że druga połowa poszła mi lepiej daje jeszcze nadzieję. Teraz analiza co było nie tak i do roboty, bo maraton sam się nie pobiegnie. 
Ostatecznie zajęłam 7 miejsce w Open ale ... udało się wskoczyć na 1 miejsce w K30 i nieco wzbogacić ;-) Swoją drogą statuetka jest najładniejszą jaką do tej pory zdobyłam. W mojej ocenie. Jeśli zdrowie pozwoli to za rok będę chciała wrócić do Tarczyna ze świadomością jak wygląda trasa i policzyć się z nią :D




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz