wtorek, 11 sierpnia 2015

Góry?! To nie moja bajka

Tak właśnie sobie myślałam, kiedy miałam pierwszy kryzys. Przyszedł zdecydowanie za wcześnie..Po co było mi czytać książkę Dołęgowskich? To przez nich zapisałam się na Chudego Wawrzyńca. Bo przeczytałam najpierw książkę, potem pobiegłam Rzeźniczka i kurka poszło... Z grupą znajomych wyruszyliśmy w piątek rano w kierunku Rajczy. Powoli, nie spiesząc się ,dotarliśmy przez Kraków do Lanckorony, gdzie zjedliśmy obiad, podziwialiśmy anioły i cieszyliśmy się widokami. Nie widać było stresu po nikim. W takich wesołych nastrojach dojechaliśmy do celu i po rozpakowaniu rzeczy udaliśmy się do szkoły po odbiór pakietów. Nie powiem, ubogo, ale ja się cieszę, że nie dostałam tony papierków, których potem nawet nie czytam. Zaskoczeniem były za to opaski INOV8 z logo biegu. Dla mnie trafiony pomysł.
 
Rajcza nie była chyba gotowa na taki najazd biegaczy, bo w jednej knajpce.. skończyło się jedzenie, a w kolejnej czekaliśmy prawie 50min na makaron. Ale za to jaki smaczny! Ostatnie zakupy w sklepie i trzeba było się spakować i coś jednak pospać. Nie udało mi się zasnąć szybko. Nie dlatego, że się stresowałam, ale dlatego, że dużo myślałam. Czy wszystko mam z obowiązkowych rzeczy, czy starczy mi wody, czy dam zwyczajnie radę...? kiedy zamknęłam oczy to miałam wrażenie, że za chwile zadzwonił budzik. Pobudka 2:50; ubieranie się, jedzonko jakoś wmuszone i niestety, ale organizm nie przyzwyczajony do takiego wczesnego wstawania nie chciał ze mną posiedzieć w WC :-) 
Na start mieliśmy dosłownie 400-500m jak na moje zaspane oko. Byliśmy tuż przed startem, zdążyłam zobaczyć elitę i zaczęło się odliczanie. Pierwsze 6km było po asfalcie i pomyślałam - jestem w domu, to wiem jak biegać. tempo 5:10 - 5:20. Byłam nawet w czołówce kobiet. Wiedziałam jednak, że nie na długo i że zapłacę za to tempo potem. Na początku biegłam z Grzesiem, ale to doświadczony zawodnik i przy pierwszym porządnym podbiegu zostałam sama. Nawet nie próbowałam go gonić. Potem dogonił mnie Daniel, też nie na długo, ale chwilę pogadaliśmy. Obaj biegli na 80+ km. Wiedziałam, że chociaż na mecie będę przed nimi mimo wszystko ;-) Kiedy zaczął się kryzys? Myślę, że to był 10-ty km. Ostre - dla mnie - podejście i mega stromy zbieg. Musiałam zatrzymywać się na drzewie żeby nie zaliczyć gleby. Pamiętam moją myśl: "po kiego grzyba wspinam się jeśli za chwilę mam zbiegać? jaki to ma sens?" to taka łagodna wersja tego co miałam w głowie. Jaki miało sens, przekonałam się kiedy zobaczyłam piękny wschód słońca. Ale i tak dalej byłam zła i myślałam, że na jedynym punkcie żywieniowym zwyczajnie zejdę i gdzieś mam to ultra. Po drodze minęła mnie Kasia z Michałem z mojej wycieczkowej ekipy. Uśmiechnięci od ucha do ucha pogadali chwilę i polecieli dalej. Mieliśmy też swojego kibica na trasie. Bogdan - dzięki za "piątkę mocy"! Tyle, że tej mocy jakoś mało dostałam, bo kryzys ciągnął się dalej. Zbawienie przyszło w schronisku na Wielkiej Raczy. Odkryłam, że w połowie za moje samopoczucie odpowiadał brak wizyty w WC przed startem więc męczyłam się do 27km. Uzupełniłam bukłak wodą, obmyłam twarz i gdy wyszłam ze schroniska, poczułam się jak nowo narodzona. Odżyłam. Kryzys był za mną. Nie mogłam przypomnieć sobie z odprawy, w którym miejscu był jedyny punkt żywieniowy na krótkiej trasie. Popytałam wokoło, ale każdy wiedział tyle co ja. Z rozmowy z kolegą przede mną dowiedziałam się, że ma skurcze co jakiś czas. Zaproponowałam tabletki i colę do picia. Gdy zobaczył moją Koszulkę Mocy czyli Drużyny Bartka, szczerze się uśmiechnął i powiedział: "też z nimi biegam; jestem z Kielc". I tak z moim ziomalem podreptaliśmy przed siebie do schroniska na Przegibku, gdzie był punkt żywieniowy. Chwila odpoczynku, napełnienie bukłaków, wizyta w WC i lecimy dalej. Czas bardzo szybko mi leciał , tak samo jak i kilometry, kiedy Paweł, bo tak miał na imię nowo poznany kolega, biegł obok. Były rozmowy o biegach, o życiu, o pasji, wspólne picie coli i nauka zbiegania. Dziś mu dziękuję bardzo, bo nogi mają się cudownie a zbiegi będę ćwiczyć sumiennie. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam tabliczkę "Stąd już tylko w dół". Dość miałam podbiegów. Było już mega gorąco, czułam, że sił nie mam już tyle co na początku, ale bardzo chciałam przybiec przed 12:00 na metę. Wiedziałam też, że Paweł jest bardzo szybki na zbiegach i tylko widziałam jego plecy. Fajnie, że zdecydował się ostatecznie nie czekać na mnie. Ostatnie kilometry, a właściwie metry dłużyły się niemiłosiernie. Szczególnie gdy już wybiegłam na asfalt. Wiedziałam, że jeszcze 500m i będę mieć to za sobą. Ale nogi nie chciały biec.Szłam. I nagle pojawił się jeden z zawodników, który tak mnie zdopingował, że ruszyłam. Usłyszałam kibiców i nowe siły przyszły nie wiem skąd. Przed samą metą zrobiłam, zgodnie z obietnicą dla Smashing Pąpkins , trzy piękne, męskie pąpeczki by zaraz za metą z  rąk Krzysia Dołęgowskiego odebrać medal. Na mecie była już Kasia, która tak sprytnie minęła mnie na trasie. I Bogdan. Ten od piątki mocy ;-) Wolontariuszka podała mi zimne piwo, idealne po biegu i ruszyłam do górskiej rzeczki, żeby posiedzieć i dać odrobinę chłodu obolałym nogom. Tam znów spotkałam Pawła. Chwilę porozmawialiśmy bo on wracał do Kielc, a ja wróciłam na metę by witać kolejnych znajomych. I zamiast iść do mieszkanie i wykąpać się, stałam 7h w słońcu i kibicowałam. nie mogłam sobie odmówić, nie chciałam stracić niczego. W końcu ja też od kibiców dostałam siły i moc na ostatnie metry. Widziałam elitę - fajnie być przed nimi na mecie :-)
Ostatecznie zajęłam 172 miejsce na 573 zawodników z czasem 7:36,23 i byłam 14-tą kobietą na 95 startujących, na krótkim dystansie. Jak na brak specjalnych treningów, to jestem bardzo zadowolona ;-)

JESTEM ULTRASKĄ! To na pewno i dziś już nie powiem, że góry to nie moja bajka.






Straty:
2 żele Agisko
1 baton
2 kawałki arbuza na punkcie
5l wody
3327 kcal
jeden (!) mały bąbel 
paznokcie całe

Wiem jedno - za mało jadłam, ale nie potrafiłam zjeść nic więcej.
Dziękuję wszystkim za kibicowanie, wsparcie, smsy. Siostra - za wirtualne, wspólne moczenie nóżek ;-) Dzięki Wam wiem, że łatwo się nie poddam!





8 komentarzy:

  1. Świetnie - gratulacje i dzięki za życiowy opis, bo czasem czytając jakieś wrażenia z biegów tego typu można pomyśleć, że to spacerek po parku, a Ty Napisałaś prawdziwie, że był kryzys, że było ciężko, będące raz Gratulujemy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę udawać, że mi nic nie było skoro bolało ;-) głowa najbardziej ;-) Dzięki i może kiedyś spotkamy się na trasie.

      Usuń
  2. Cha cha... a wiec stało się ;-) No to super. Nie przejmuj się "przygodami" na trasie. Góry są inne niż asfalt, do którego przywykliśmy. Wrośliśmy w niego i wszystko co jest inne nas zaskakuje. Zwłaszcza to "...po cholerę wbiegać na górę, żeby zaraz po tym zbiec" ;-). Ale góry mają swój klimat i strasznie wciągają, nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj wciągają i jeśli nie wystartuję w biegu to pojadę jako kibic :-) atmosfera na tych biegach jest totalnie różna od asfaltu. Nie chcę krakać ale... chyba przepadłam ;-)

      Usuń
  3. Gratuluję ukończonego w takim stylu ultra - brawo Ultrasko !!! :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Gosiu - widać nie taki diabeł straszy; wszystko jest w Twojej głowie :-)

      Usuń
  4. Bartkowicze są wszędzie! :) Gratuluję, Ola! :)

    OdpowiedzUsuń