środa, 9 kwietnia 2014

38 Marathon de Paris 2014

Paryż. Kto nie chciałby tam pobyć choć chwilę? a jeszcze żeby połączyć zwiedzanie z pasją biegania? Dlatego kiedy we wrześniu zadzwonił do mnie Robert i powiedział : "Jedziemy na maraton do Paryża" moje pierwsze słowa były "pomyślę", ale serce wiedziało już, że chcę. Było krótko - " Nie pomyślę, tylko jedziemy". Zapisaliśmy się w kilka osób z drużyny Golden Team i pozostało nam tylko czekać. I trenować :)  Podczas jesiennego, wspólnego wybiegania po warszawskich uliczkach, kolega Wojtek opowiadał o Paryżu jako o miejscu z najładniejszą trasą z jaką było dane mu się zmierzyć (ani Nowy Jork ani Boston nie dorównują). Pokusa była jeszcze większa..


Co biec..?
5 tygodni po Tokio to dość krótko mówili jedni, inni, że fajnie, że polecę na formie zbudowanej do japońskiego startu. A ja nie wiedziałam czego tak naprawdę się spodziewać. Marzenia żeby zaatakować 3:15 gdzieś w głowie siedziały,  ale czy to nie za szybko? Trenowałam solidnie, więc może warto zaryzykować. Taktykę miałam opracować z Mariuszem, moim zającem, już na miejscu. W czwartek wczesnym rankiem zjawiliśmy się na Okęciu w doskonałych nastrojach. Sam lot był krótki, przegadany a  Paryż przywitał nas piękną pogodą. W doskonałych nastrojach, czekając na klucz od mieszkania, udaliśmy się na zwiedzanie. Gdy wrzuciłam informację ze zdjęciem na Facebook'a odezwał się Maciej, nasz goldenowy kolega, który akurat był służbowo w Paryżu. Gonił do nas przez pół miasta żeby chociaż na chwilę się zobaczyć. Oczywiście wypytaliśmy o top 10 in Paris :) 

Expo

Nie wytrzymaliśmy i jeszcze w czwartek, mimo wczesnej pobudki, zmęczenia podróżą i zwiedzaniem udaliśmy się na expo po odbiór pakietów. Zero kolejek, szybka i sprawna obsługa. To wszystko jak najbardziej na plus. Zawartość pakietu zaskoczyła mnie kiedy odkryłam oprócz paczki Haribo, pistacji i lizaka czołówkę. Ale z drugiej strony główny sponsor to Schneider Electric. Nie wiem ilorazowego użytku będzie ale na pewno przyda się na wieczorne bieganie. Samo expo było małe i średnio ciekawe jak dla mnie. Jedno jest pewne - w porównaniu z Tokio - baaardzo ciche. W czwartek jeszcze nie było aż tak oblegane więc spokojnie mogliśmy pooglądać wystawców. 
 
 Breakfast Run
W sobotę przed maratonem, organizatorzy wymyślili fantastyczną imprezę pod nazwą Breakfast Run. Bieg na 5km, bez pomiaru czasu, w wolnym tempie bo ok. 7min/km, w samym centrum Paryża. Część trasy wiodła pod samą wieżą Eiffla. Genialny sposób żeby zobaczyć miasto, poczuć atmosferę zbliżającego się maratonu i spotkać znajomych. Umówiliśmy się sporą grupą pod stacją metra i oczywiście obowiązkowo robiliśmy zdjęcia. W doskonałych humorach udaliśmy się na start. Przez całe 5km biegliśmy z kolegą Jaśkiem z polską flagą, dzięki czemu inni Polacy mogli bez problemu do nas zobaczyć i  dołączyć. Na mecie czekały na nas croissainty, banany, kawa, herbata, woda. Był zorganizowany również bieg dla dzieci, które najpierw mogły wymalować buźki a potem ruszyć na trasę kilkuset-metrową.  
Wieczorem obowiązkowe pasta party a potem już tylko zostało przygotować strój na niedzielny bieg i zadbać o dobry sen.

Maraton

Kilka miesięcy oczekiwania i nastał ten dzień. Wstaliśmy wcześnie, bo o 6 rano tak, żeby na spokojnie zjeść i udać się na start. Ponieważ zapowiadał się ciepły dzień zrezygnowaliśmy z depozytów i od razu pojechaliśmy do swoich stref startowych. Zapisałam się na 3:30 i niestety panowie nie chcieli przepuścić mnie na 3:15, ale Polak potrafi i udało mi się boczną drogą dostać do kolegów i wymarzonej strefy. I tu pojawił się pierwszy minus. Strefy ogromne bo skoro startuje ponad 45 000 zawodników a przedział jest co 15 min to robi się tłum ludzi i... tylko po 2 kibelki na sektor prawy i 2 na lewy.... Kolejka przeogromna i już wtedy wiedziałam, że niestety, ale nie zdążę na start jeśli stanę w tym ogonku. Puszczani byliśmy na "dwa razy" czyli raz lewa strona, raz prawa. Wystartowaliśmy we czworo (Mariusz, Jasiek, Piotr i ja)  po 10 min od elity. Założyliśmy z Mariuszem, że spróbujemy najpierw zmierzyć się z 3:15 a jeśli po półmetku będą siły, to może i ciut szybciej. Początek był przyjemny bo ulica dość szeroka, po kostce ale nie było przepychania i tylko to mocno świecące słońce. Uciekaliśmy do cienia jak tylko się dało, ale gdy na 3km zobaczyłam gdzieś na budynku +15 stopni wiedziałam, że nie będzie to najprzyjemniejszy z biegów. Mniej więcej na 4 km ni stąd ni zowąd odezwała się łydka dając znać, że pracuje i jest ze mną. Pierwsza myśl - przejdzie, to tylko kwestia rozbiegania, nie myśl o tym. Jednak gdy zamiast ból ustępować, powiększał się zaczęłam się martwić. Goniłam dalej z chłopakami w tempie po ok. 4:35, ale wiedziałam, że nie jest dobrze. Podjęłam decyzję, że odpuszczam i odłączam się od kolegów, bo łydka nie da mi tak szybko zapomnieć o swoim istnieniu. Do 15km była jeszcze walka i myśl, że dam radę i jakiś przyzwoity czas zrobię, ale z każdym krokiem ból był większy. Wtedy do gry weszła głowa i myśl - "odpuść czas, ukończ ten bieg bo na końcu czeka na ciebie koszulka Finishera. Nie ma, że schodzisz z trasy, nie po to tu przyjechałaś. Ty tak łatwo nie odpuszczasz". Podziwiałam więc trasę, faktycznie najładniejszą z dotychczasowych po jakich biegłam, próbowałam czerpać energię od kibiców, ale każdy kolejny kilometr to był coraz większy ból i marzenie o spray'u z lodem. Niestety w 3 punktach medycznych w ogóle nie rozumieli o co mi chodzi, w czwartym pan powiedział mi, że niestety nie mają czegoś takiego. Jak można nie mieć tak oczywistej rzeczy na tak dużym maratonie?! Nie chcecie wiedzieć jakie myśli miałam w głowie a jakie słowa na języku. Potem  wbiegłam w długi na kilometr, ciemny tunel, w którym było masakrycznie gorąco, ale kolorowe światła zsynchronizowane z muzyka odwracały uwagę. Mój zegarek tu się pogubił i niestety do końca już nie odnalazł. To tu też podjęłam decyzję, że muszę przejść w szybki marsz. Próbując odciążyć prawą nogę z boląca łydką, zaczynałam zbyt mocno forsować lewą nogę. W ten sposób nie było mowy o ukończeniu biegu. Nie miało znaczenia czy zbiegam czy podbiegam - ból był okropny. Zaciskałam zęby, tłumiąc napływające ze złości i bezradności łzy modląc się, by starczyło mi sił na walkę do końca.  Po kolejnym, nie wiem którym z rzędu już tunelu, zbiegu i podbiegu wreszcie na 29km był duży punkt medyczny. Siadłam na krzesełku i błagalnym wzrokiem patrzyłam jak sanitariusz nakłada chłodzące mazidło. Jeszcze tylko 13km...
Po mniej więcej 2km ból ustąpił a ja nabrałam sił do dalszego biegu. Fizycznie czułam, że mam moc, żel przyjmowałam tylko dlatego, że zwyczajnie byłam głodna. Punkty odżywcze i strefy nawadniania przy takiej temperaturze co 5km to porażka. Końcówka biegu w Lasku Bulońskim z wodospadami to nagroda za trud i walkę. Po 41 km wyciągnęłam polską flagę by z uśmiechem na ustach przebiec przez linię mety. 

To był najtrudniejszy z maratonów w jakim wystartowałam. Gdybym miała ścianę to wiedziałabym dlaczego. Niestety nie mamy wpływu ani na pogodę (dla mnie za ciepło) ani na kontuzje jakie mogą przydarzyć się w trakcie. Cieszę się ogromnie, że nie poddałam się, że walczyłam do końca i nie zeszłam z trasy. Wyciągnęłam wnioski i jestem bogatsza o to doświadczenie. Przekonałam się też ile znaczą ludzie, z którymi startujesz w teamie, jaką siłę Ci dają. I ten ból w oczach kiedy musisz się rozstać ... Pozostała trójka z naszej grupki ukończyła maraton z nowymi życiówkami i jestem z nich dumna, że dali radę.

A jakie plusy samego biegu? Na pewno depozyty zlokalizowane zaraz za linią mety, woda na trasie podawana w wygodnych, małych butelkach. Ogromny plus za trasę - widoki cudne, trochę w mieście, trochę wśród zieleni. Sam profil chyba ok - ciężko mi to określi z perspektywy tego co mnie się przydarzyło.
Minusów zdecydowanie więcej. Na chwilę obecną spokojnie mogę powiedzieć, że był to najgorzej zorganizowany maraton w jakim brałam udział. Ilość toalet przy takim tłumie ludzi zdecydowanie za mała, punkty odżywcze i strefy nawodnienia zbyt rzadko - co 5km; izotonik był tylko na 22 km, kiepska opieka medyczna; trasa momentami była w ogóle nie oddzielona od kibiców przez co ci wchodzili na drogę zostawiając jakiś 1-1,5m szerokości dla biegaczy; 
Były miejsca, że kibiców w ogóle nie było albo byli bardzo cicho. No i jakoś tak przebierańców za dużo nie widziałam ale to już na pewno nie minus :)

Może kiedyś wrócę policzyć się z tą trasą..kto wie :) 



4 komentarze:

  1. Ola, liczy się przygoda. Na życiówki masz całe życie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była i przygoda, i super spędzony czas ale dla mnie najważniejsze - była i nauka; nie zawsze się wygrywa, nie zawsze wraca z życiówkami; I jak to powiedział Rafał - to nie jest porażka a niepowodzenie i tak wolę o tym biegu myśleć. Teraz odpoczynek a potem moje myśli będą przy Berlinie.

      Usuń
  2. Ola, gratuluje ukończenia. Tyle mojej pociechy, że Tobie też było ciężko ;)
    http://bycojcem.pl/2014/04/07/maraton-meska-muzyka-i-lekcja-pokory/
    pozdrawiam,
    Michal

    OdpowiedzUsuń