niedziela, 17 kwietnia 2016

Nie ma jak w Łodzi

Do Łodzi wpadam rzadko, żeby nie powiedzieć bardzo rzadko. Nigdy jednak nie miałam czasu na zwiedzanie. Zawsze "przelotem" i spiesząc się. Ale po tym weekendzie pokochałam to miasto. Takiej uprzejmości i gościnności wśród ludzi dawno nie spotkałam. 
Decyzję o starcie w Łodzi podjęłam tydzień wcześniej. Asia, mój najwierniejszy kibic, biegła w maratonie. Pomyślałam, że może tym razem ja jej pokibicuję. Sprawdziłam czy przypadkiem są jeszcze pakiety na bieg 10km. Tyle jestem w stanie teraz przebiec. Szybko zapłaciłam i szukałam hotelu. Asia miała pokój razem ze znajomymi - Robertem i Tomkiem, którego miała prowadzić na "złamanie" 4 godzin. Zaproponowali nocleg u siebie. Idealnie.
W podróż wyruszyliśmy razem z Tomkiem i Asią w sobotę, w południe. Droga zleciała szybko na plotkach, śmiechach i planowaniu taktyki biegu. Hotel Grand, w którym mieliśmy nocleg, mieści się przy głównej ulicy, Piotrkowskiej. Zostawiliśmy bagaże i spacerkiem udaliśmy się na expo. I tu niemiłe zaskoczenie. Chyba pierwszy raz spotkałam się z tak ubogim expo. Obejście całości zajęło nie dłużej jak 5 minut. Cała reszta jeśli chodzi o organizację i bieg jak dla mnie na plus. Przy odbiorach pakietów przemiła obsługa. Za dobre słowo i szczery uśmiech najpierw wolontariusz częstował mnie bakaliami a potem wolontariuszka podarowała "buffa", który był w pakiecie maratończyków :-)  O właśnie! Pakiety. No jak za 60 PLN (bo tyle w ostatniej chwili kosztował) to sporo tego było.  Super koszulka techniczna, kupon na pasta party, mutiwitaminy, żel energetyczny, bakalie i .. piwo bezalkoholowe. Da się?  Pasta party...nie próbowałam z racji diety, ale Asia się zajadała. Spotkaliśmy sporo znajomych, ale w planach było jeszcze jedzonko wieczorem i spacer do Starbucks po kubek dla mnie :-) Po powrocie w pokoju ustaliłyśmy, co i na którym kilometrze mam jej podać podczas biegu. Położyliśmy się spać o 23, ale jakoś tak niespokojna byłam i nie mogłam zasnąć. Chyba z emocji. Jak dzieciak.
Po śniadaniu, o 8 wyruszyliśmy na start. Do depozytów zdążyliśmy w ostatniej chwili, jeszcze szybki ToiToi i rozgrzewanie w kolejce coby nie tracić czasu :-) Do strefy weszliśmy z Robertem 3 min przed startem. Pierwszy kilometr pobiegłam mocno, ale chciałam wyprzedzić trochę ludzi, żeby móc potem spokojnie biec. Moja głowa szybko jednak mnie zastopowała - "nie ciśnij, spuchniesz, nie wiadomo co noga na to, ciepło jest". Zwolniłam. Miało być płasko. Niby było, ale nie do końca. Spotkałam lekkie górki, które jednak czułam. Pamiętam jednak słowa Łukasza - "jeśli jest pod górkę, to musi być i z górki". Szczególnie, że start i meta jest w tym samym miejscu. Wyprzedzałam kolejne osoby i szukałam punktu z wodą.  Jeden to ciut mało, jak na taką pogodę, ale fajnie, że był w połowie biegu. Nerwa złapałam na 6 kilometrze, gdzie stał spiker i opowiadał jak cudowna pogoda nam się trafiła, że lepiej nie można było sobie wymarzyć. Widać, że koleś nie biega i nie wie, że pełne słońce i 15 - 18 stopni to nie jest idealna pogoda. Nie omieszkałam głośno powiedzieć co o tym myślę. Lekko podkurzona cisnęłam małymi kroczkami pod górkę. Pomyślałam, że jeśli starczy mi sił, to spróbuję pobiec mocniej na ostatnich 400-500 metrach. Kolano nie bolało, noga "podawała" to może się uda. Jakieś 300 metrów przed metą zrobiło się wąskie gardło i nie mogłam się przecisnąć. Przeczytałam imię kolegi przede mną i poprosiłam czy mógłby zrobić mi miejsce. Uprzejmie się odsunął, ale rzucił za plecami: "Ale teraz ciśnij!". Co mogłam zrobić - pocisnęłam. Efekt na mecie był taki, że dobiegłam 25-ta kobieta w kategorii wiekowej z czasem 48:15 czyli 1:30 minuty szybciej niż tydzień wcześniej w Starych Babicach. Wśród kobiet byłam 52-ga na 933 startujące.


Za co lubię Łódź? Za niesamowitych wolontariuszy czy na expo, czy w depozytach, ale też za cudownych kibiców, których mnóstwo było na trasie i niesamowicie zagrzewali do walki. 
I cóż - za rok fajnie byłoby znów zawitać do Łodzi.

Po swoim biegu, przebraniu się i serii zdjęć wróciłam na trasę dopingować maratończyków, rozdawać jak zawsze cukierki i czekać na Asię w wyznaczonych punktach. Była ze mną dzień wcześniej poznana Basia. Kiedy zobaczyła jaką radość dają cukierki biegaczom, rozdała wszystko co miała - wodę, izo, coca - colę, banana, jabłko... dosłownie wszystko czym mogła się podzielić. Cieszę  się, że mogłam jej pokazać, że jest też taka forma "biegania" i kibicowania. Basia - na Orlenie też będę mieć cukierki - odłożę dla Ciebie :-) 






1 komentarz:

  1. Byłem w Łodzi raz w życiu i powiem szczerze, że bardzo mi odpowiada to miasto :)

    super tekst, liczę na kolejne posty

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń