wtorek, 3 lutego 2015

Zamieć 2015 okiem kibica

Do Szczyrku na ultramaraton zwany Zamieć pojechałam na zaproszenie kolegów z zaprzyjaźnionej lubelskiej grupy biegowej Insane Runners . Chłopaki zapisali się jakiś czas temu i ostro ćwiczyli. Moja rola miała być następująca - wsparcie techniczno - motywacyjne i kierowca w drodze powrotnej. Bez wahania się zgodziłam bo już na samym początku wiedziałam, że to będzie fajna przygoda. A w górach nie byłam już kopę lat. Mój jedyny warunek był taki - w piątek przed wyjazdem muszę zrobić swój trening. O niedzieli nawet nie myślałam... Jakoś nie widziałam siebie w pogoni na szczyt. Spakowani, w doborowych nastrojach wyruszyliśmy w piątek, kilka minut po 10 w naszą ponad 400-km trasę. Nocleg załatwił Tomek w schronisku młodzieżowym, 200m od startu. Mieliśmy salę 12 osobową, jak się potem okazało tylko dla siebie. Spałam na piętrowym łóżku i poczułam się jak za czasów koloni. Wtedy pomyślałam - to będzie fajna impreza. Odebraliśmy pakiety startowe w biurze zawodów, które było zlokalizowane w kinie a tam kilka znajomych twarzy - Edyta, Sylwia i moje największe zaskoczenie - Hania! :) Ucieszyłam się, że może uda się jeszcze komuś pokibicować.
W Szczyrku spałam jak małe dziecko. Jak położyłam się spać o 22 to ledwo wstałam o 8. Widać klimat mi służył.
Po śniadaniu wybraliśmy się na odprawę. Jasno i konkretnie organizatorzy opowiadali o trasie, co czeka zawodników, a ja siedziałam i cieszyłam się, że nie muszę wychodzić na szlak. Trochę mnie to przerażało.
Chłopaki ustalili, że pierwszy wyruszy Tomek. Piękne słońce, punkt 12 i 14 km nieznanej trasy przed nim. My na dole czekaliśmy na telefon, że dotarł do schroniska w Skrzycznem gdzie należało odbić chip, i że pora na Pawła do szykowania się na trasę. Gdy Tomek dostarł do strefy zmian, przekazał szybko informacje co się dzieje na na szlaku i zmiennik wyruszył w zapadający zmrok. Ja byłam strasznie ciekawa relacji Tomka jak jest tam w lesie, jak to wygląda i jak się czuje. Wróciliśmy do schroniska a ja chłonęłam informacje. 
Mniej więcej co 2,5h wstawałam, szłam z jednym zawodnikiem na start i by przyprowadzić drugiego.W międzyczasie 
rozmawiałam z innym uczestnikami. Tyle ile było ludzi, tyle różnych opinii i zapragnęłam wyruszyć na trasę, tą, której na początku się bałam. Nie wiedziałam tylko czy po całej nocy takich ciągłych zrywów starczy mi sił by wstać i zmierzyć się z  pętlą.
Przed 7 byliśmy w strefie, Tomek dał znać że jeszcze ok 30min i będzie na dole więc co? może masaż? Punkt był czynny przez całe 24h. Grupka młodych ludzi czekała z uśmiechem na twarzy by pomóc zawodnikom. Tak samo działała "kuchnia". Panie z Koła Gospodyń Wiejskich gotowały przez cały ten czas jedzenie dla uczestników. Był barszcz, bulion, ryż, makaron, ziemniaki, sosy , bagietki na ciepło, kanapki, gorąca czekolada i inne rzeczy, których nie sposób wymienić. Całą noc wszystko było gorące i dostępne dla każdego. Była też wersja wegańska dla chętnych.

Zapytałam organizatorów czy pozwolą mi wejść na trasę i ze strachem w głowie ale z ogromną radością ruszyłam w góry na swoją "Zamieć". Po pierwszym kilometrze skończyło się bieganie a zaczęło wspinanie. I to był chyba ten moment kiedy pożałowałam, że nie wystartowałam w zawodach. Nie wiem jak moja głowa poradziłaby sobie nocą ale te widoki, kiedy wspinasz się 800m w górę, widzisz cudownie zaśnieżone drzewa i góry - chyba nie ma nic piękniejszego. 
Dotarliśmy z Pawłem do schroniska, odbił chip i dostał zielone światło, że może ruszać w dół. Ale najpierw batonik, izotonik, kilka zdjęć i dopiero ruszyliśmy z górki na pazurki. Paweł znał już trasę, w końcu pokonywał ją po raz czwarty, i dawał mi wskazówki gdzie mam uważać, co za chwile będzie. I chyba ostre zbiegi były dla mnie najfajniejsze bo zwyczajnie mogłam jak dzieciak zjechać w dół na tyłku. Stare spodnie, które zabrałam okazały się idealne do zjazdów, bardzo szybkie i ... nie było mi ich żal jakbym dorobiła się dziury. Gdy dotarliśmy na sam dół, tam czekał na nas już przebrany w cywilny strój Tomek z medalem na szyi. Brakło czasu na kolejną pętle..jakieś 30 min.
Ostatecznie zajęli 9 miejsce na 16 drużyn, ale ciężko jest ścigać się z kimś, kto ma górki do biegania na wyciągnięcie ręki.
Zostaliśmy na losowanie i naszym, a właściwie Pawła łupem trafił się gadżet, który ja dostałam. To chyba nagroda za wsparcie :)

Wyniki innych też są imponujące. Hania pętle pokonała 5 razy czyli 70km w 19h bez snu... Sylwia i Edyta zrobiły 4 pętle co daje 56km. Wygląda imponująco prawda? 
Ja jestem z nich mega dumna, że walczyli, że biegali całą noc i za miejsce, które zajęli. 
Dziękuję za przygodę, za to że mogłam wrócić do gór zimą po ..11 latach i za to, że chyba za rok będę chciała sama zmierzyć się z "Zamiecią"...


2 komentarze:

  1. Ola
    ciesze się, że góry Ci się spodobały :)

    To udanego przygotowywania się pod Zamieć, taki bieg wymaga solidnej zaprawy.
    pozdrawiam serdecznie
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie myślę o Majorsach żeby je ukończyć ale gdzieś te góry mi zakiełkowały w głowie; również przez Twoje wpisy i zdjęcia :)

      Usuń