czwartek, 1 stycznia 2015

Podsumowanie 2014 i moje plany na 2015


Rok 2014 był dla mnie wyjątkowy rok pod względem biegania. W lutym zaczęła się moja przygoda z World Marathon Majors i mój pierwszy maraton zagraniczny - pierwsza samotna wyprawa tak daleko :) Zaliczyłam pierwsze poważne kontuzje i nauczyłam się jednej rzeczy - nie mogę być wszędzie i we wszystkim dobra; lepiej skupić się na jednej rzeczy i zrobić ją dobrze niż kilka byle jak. Nie ma nic gorszego niż biegowy dołek, ale można z niego wyciągnąć wnioski.

W 2014r. zrobiłam życiówki na wszystkich dystansach, ale tylko ta z maratonu cieszy, bo wiem ile pracy mnie to kosztowało - treningi i same zawody. Półmaraton w Olomoucu dał mi nowy rekord - poprawiony o 4 sekundy i okupiony bólem; 5km na Biegu Ursynowa to też dobry wynik tyle, że bez przyjemności biegania. Druga Dycha do Maratonu to też niby nowa życiówka. Niby bo czas poprawiony o 1 sekundę, ale ponoć trasa nie pełna więc nie do końca uważam go za lepszy. 

Najlepszy miesiąc to zdecydowanie luty i maraton w Tokio, a najgorszy czerwiec, kiedy posypały się nowe czasy, ale psychicznie najgorszy z miesięcy biegowych. Miałam nawet myśl rzucić to wszystko w cholerę. Dobrze, że jestem uparta :)

Co u mnie się działo? Ano biegów mniej niż w 2013. 4 maratony (Tokio, Paryż, Berlin, Chicago), dwa półmaratony (Olomouc, Toruń), i pewnie 4 dyszki i ze 3 piątki. Nie wiele, ale chciałam skupić się na maratonach, bo to były moje najważniejsze starty. Paryż okazał się dla mnie najgorszym z maratonów. Nie tylko ze względu na kontuzję i ból z jakim biegłam przez ponad 20km, ale też organizacyjnie - nie poradzili sobie wg mnie. Natomiast Chicago i Tokio - nadal ciężko mi się zdecydować na 100%, który lepszy ale oba high level!.
Najgorzej będę chyba jednak wspominać start w Ełku podczas sztafety triathlonowej... . Czas na 10km  --> 47 min i to wymęczony wynik. Do dziś pamiętam jak źle mi się biegło, ale wiem gdzie błąd i wiem, że to był ostatni tak fatalny start. Tak sobie obiecuję. 

A teraz? Szykuję się na Boston i już boję się na samą myśl o Heartbreak Hill, ale wiem, że walczyć będę :) 
Potem Londyn i Nowy Jork. Co dalej - na razie nie myślę.

A co najważniejsze? Ludzie, których spotkałam na swojej drodze. Starzy, którzy byli i ciągle są, wspierają, i ci nowopoznani. Dziękuję Wam za słowa wsparcia, krytykę (tą przyjąć jest najgorzej) i za to, że jesteście. Bez Was poddałabym się już dawno temu.
Rodzicom, za to, że pojechali ze mną do Berlina zobaczyć jak to wygląda i za to, że dalej mnie wspierają. 

Sponsorom: TomTom, Nessi, Shock Absorber - za wiarę we mnie i wsparcie :) 







4 komentarze:

  1. Ola, a jak dostałaś się do Londynu? Charity? Możesz zdradzić ile Cię to wyniosło?

    OdpowiedzUsuń
  2. Do Londynu kupiłam pakiet przez touroperatora. 1950 PLN. Charity to sporo większe koszty. Najtaniej udało mi się znaleźć za 1100 euro

    OdpowiedzUsuń
  3. A jak dostałaś się do NY i Bostonu, bo tam wymagania są równie wysokie?
    A jeśli chodzi o touroperatora, to jaki to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Bostonu dostałam się z czasem. Limity dla kobiet są wyższe i dla mojej grupy wiekowej wymagane było 3:35 a ja mam czas z Tokio 3:20 więc spokojnie. Nowy Jork tylko losowanie więc czekam na otwarcie puli. Na razie nie szukam touroperatora, ale jest ich sporo.

      Usuń