Potrzebowałam chwili, żeby napisać o tym co się działo w długi, czerwcowy weekend. Mam wrażenie, że ten wyjazd zmienił mój biegowy świat.
Rzeźnik zawsze kojarzył mi się z dwiema rzeczami. Z trudnym i wymagającym biegiem oraz możliwością pokonania trasy "we dwoje". Wiedziałam, że nie jestem gotowa na taki wyczyn mając w głowie Majorsów jako główne starty tego roku. Jednak w styczniu zdecydowałam, że spróbuję co znaczy bieganie po górach i zapisałam się na Rzeźniczka. Najważniejszym biegiem wiosny był oczywiście Boston i to pod ten maraton trenowałam. O Rzeźniczku w ogóle nie myślałam. Ocknęłam się na kilkanaście dni przed, że tak naprawdę to ja nic o tym biegu nie wiem. Na szczęście jechał w mojej ekipie Grześ, który ogarnął nocleg i transport. Ja miałam tylko załatwić sobie urlop już od środy i stawić się o 7 rano w wyznaczonym miejscu. Ruszyliśmy z Warszawy we troje. Było dużo śmiechu, rozmów i nie tylko o bieganiu.