niedziela, 22 czerwca 2014

Mattoni 1/2Maraton Olomouc 2014

Pierwsza myśl zaraz po biegu była - "nic nie napiszę". Byłam tak zła nie tyle na siebie co na cholerną łydkę. Ale potem poszłam po rozum do głowy, że niektórzy są ciekawi samego biegu, bo może chcieli by wystartować za rok a guzik ich obchodzi moja frustracja na mecie. To może od początku. Po przykrej przygodzie z łydką w Paryżu dotarło do mnie, że awans do Nowego Jorku z czasem, nie mogę zostawić sobie tylko na Berlin, że muszę poszukać alternatywy. A skoro przyjmują z wynikami z półmaratonu to wróciłam do domu i zaczęłam przeglądać "co jest na rynku". I tak trafiłam na stronę www.runczech.com  i sprawdziłam, że są dwa fajne półmaratony w czerwcu. Po rozmowie z Anią, trenerką, zdecydowałyśmy się na Olomouc ze względu na czas jaki pozostał do przygotowań. Opłaciłam start, zamówiłam koszulkę i został mi "tylko" transport i nocleg. Okazało się, że mój kolega Sebastian, z którym biegliśmy pół maratonu razem w Tokio,
też wybiera się na ten bieg. Zaprosił mnie do siebie i razem z jego przyjaciółmi mieliśmy jechać dalej.  Zaskoczyła mnie godzina startu, ale w kwietniu nie zastanawiałam się nad tym.
Do Cieszyna dotarłam wieczorową porą, gdzie czekała na mnie prawdziwa uczta Pasta Party w wykonaniu Basi, żony Sebastiana. Poddałam się, nie dałam rady zjeść wszystkiego, ale było pycha. Pogadaliśmy, powspominaliśmy, węglowodany załadowane więc pora było pójść spać. W sobotę rano pojechaliśmy na parkrun. Sebastian regularnie w nim startuje a w sobotę ze względu na półmaraton dał się przekonać, żeby odpuścić. Dla mnie to była nowość, bo nigdy nie byłam jeszcze na tej imprezie ale widać fajny, rodzinny klimat i wszyscy się znają. W  dalszym ciągu nie czułam, że tego dnia mam tak ważny dla siebie start. I zaczęliśmy się zastanawiać, bo ani Sebastian, ani ja wcześniej nie startowaliśmy wieczorową porą. Jak jeść, co jeść żeby sobie nie zaszkodzić. Na obiad zdecydowaliśmy się na ryż z kurczakiem i pomidorami, a na drogę, przed startem, biała bułka z miodem lub dżemem. 
Do Olomouca dotarliśmy przed 16 żeby zdążyć odebrać pakiety bo organizator straszył, że o 16:30 zamykają expo. Ja się dowiedzieliśmy od wolontariuszy mieli być sporo dłużej. Samo expo to nic ciekawego, niczym mnie nie zaskoczyło. Za to pakiet a i owszem,  bo cena 35 euro a w środku ...  plecak, ale nie taki worek jak u nas na biegach, mnóstwo ulotek, próbka Perwollu do prania sportowych rzeczy i coś co najpierw mnie zdziwiło,  a potem bardzo się przydało - kostka mydła :) Brakowało mi tylko koszulki pamiątkowej. Techniczną dokupiłam razem z pakietem ale myślałam, że zwykła bawełniana będzie. I była. Na expo. Za jedyne 70zł, zwykła bawełna... 
Potem zostało nam czekać na start. I to chyba była najgorsza z rzeczy. Byliśmy chyba bardziej zmęczeni czekaniem na bieg niż samym biegiem. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduję się na start o takiej dziwnej dla mnie godzinie. 
Gdy my się przebieraliśmy przed biegiem, przy naszym samochodzie trenowała elita :) Sebastianowi udało się ustrzelić fotkę z Wilsonem Kipsangiem!! Potem przebiegała też Petra Kaminkova, najbardziej znana czeska biegaczka. Kilka ćwiczeń, truchtanko i poszliśmy do swoich stref. Ja do B, Sebastian i jego kolega Dawid do A. Ruszyłam na trasę 16 sek po starcie więc szybciutko i ... kostka brukowa. Wierzyłam, że to będzie tylko fragment przy rynku a potem to już poleci. Szkoda, że było inaczej. Wiedziałam, że 1:30 będzie mi bardzo ciężko złamać, nie czułam tej mocy, ale postanowiłam zawalczyć i ruszyłam razem z pacemakerem. Tempo jakie narzucił od samego początku udało mi się utrzymać jakieś 1,5km. Najpierw myślałam, że zegarek mi zgłupiał, ale ciało też się buntowało. Koleś biegł poniżej 4:00/km  kiedy powinien 4:15... Odpuściłam i zdecydowałam się biec sama. I nastąpiła powtórka z rozrywki. Łydka. Mimo, że potraktowałam ją lodem w sprayu przed startem, mimo masowania tak na wszelki wypadek - skubana odezwała się. Miałam pierwszy kryzys - zejść z trasy, ale wtedy przypomniały mi się słowa trenerki, Ani, że zna mój upór, ambicje i wierzy we mnie. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, że będę walczyć do końca. Drugi kryzys przyszedł koło 7km i to co ja sobie wtedy wmawiałam.. ehhh... Na 8, przy agrafce minęłam Sebastiana - widziałam, że jest zmęczony, ale biegł na życiówkę. po 11km czułam, że teraz to dam radę, że dobiegnę, że jeszcze tylko drugie tyle. Na 19km Michał, kolega z Night Runners, krzyknął do mnie "Ciśniesz Ola!". To dało mi kopa tylko jak to zrobić, kiedy przed Tobą górka i .. kocie łby?  Ale zebrałam siły i teraz jedna myśl mi siedziała w głowie - spotkać się z Basią, która jest na 20km, może 20,5 i może ona doda sił na koniec? Wyjęłam Polską flagę bo z nią chciałam wbiec na metę. I te ostatnie metry, zakręty, kocie łby, podbieg, zbieg a mety nie widać, ale jak ją zobaczyłam  to z uśmiechem na ustach pogoniłam. 

Organizacyjnie bieg na światowym poziomie - zdecydowanie! Punkty nawadniania bardzo często, na pełnym wypasie - woda, izotonik, banany, pomarańcze, gąbki. Nigdzie na półmaratonie tego nie widziałam. Przemili wolontariusze ustawieni wzdłuż trasy, nawet jak ta wiodła kawałek przez pola i pustkowia (chyba 13km), kibice - ogromna ilość! Najbardziej podobała mi się fala złożona może z 15 osób, w różnym wieku i co chwilę skakali jak myśmy biegli - fajowo to się odbierało jako biegacz. Na mecie, woda, banany, piwo bezalkoholowe, jedzenie ciepłe z którego ze względu na kolejkę myśmy nie skorzystali, masaże, prysznice. I tu się przydało mydełko z pakietu i ręcznik mały turystyczny, który dostałam od  Shock Absorber i przezornie wrzuciłam do plecaka. 
Takie widoki miałam po przebudzeniu
Minusem dla mnie była na pewno kostka. Nie lubię po tym biegać i już. Nie zmienię tego. Tak jak i pętelek, które też były. Trasa na pewno nie do robienia życiówek, to moje zdanie. Ciekawa, przemyślana,  biegnie w fajnych częściach miasta, które swoją drogą jest bardzo ładne. No i godzina startu - 19.00... Jedynym wynagrodzeniem jest to, że jak wbiegasz na metę zapada zmierzch i to jest urocze.
Fajne przeżycie, fajny bieg i nowa życiówka :) 4s ale to zawsze coś nowego. Poniżej oczekiwań, ale wiem, że to nie była moja ostatnia próba dostania się do Nowego Jorku. Wyciągam wnioski i idę dalej. Kolejne doświadczenie za mną.
Biegłam w Koszulce Mocy i dzięki temu i moc była i pozdrowienia " Cześć Polska" czy "Powodzenia Polska" :) 
na mecie z Dawidem (1:27) i Sebastianem (1:35)



piątek, 13 czerwca 2014

Beko Ełk Triatholon 2014 - czy to tak się zaczyna?

Kilka tygodni temu podczas treningu moja trenerka Ania zapytała czy nie wystartowałabym z sztafecie na 10km. Zaskoczona powiedziałam, że jasne bo to było oczywiste. Potem Ania dodała, że to sztafeta triathlonowa a zawody odbywają się w Ełku. Wiedziałam, że będzie tam debiutować a ja tak bardzo chciałam przy tym być. Kasię, która miała jechać na rowerze znałam już z wcześniejszych wspólnych wybiegań a Kiki, naszą holenderską pływaczkę, poznałam kilka dni przed startem i to z nią jechałyśmy autkiem, w cudownych nastrojach łapać przygodę życia.
Ełk zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Pierwsze wrażenie  - cudowne miasto, spokojne, czyste i ta pogoda. No właśnie...pogoda.. Kiki była zadowolona bo to oznaczało dla niej ciepłą wodę a dla mnie walkę w samo południe na trasie. Od samego początku wiedziałam, że najważniejsza w niedzielę jest Ania, jej debiut i to, że wszystkie będziemy jej kibicować a mimo wszystko denerwowałam się. Z "naszych" na pierwszy ogień "poszła" Asia, na dystansie sprinterskim czyli 750m pływania, 20km rowerem i 5 km biegania. Dawno nie widziałam kogoś tak szczęśliwego na mecie - nie ważne miejsce, ważne że to zrobiła, ze ukończyła i potem powiedziała do mnie "chcę więcej" :) 
Ania startowała o 10.00, czyli 30min przed naszą sztafetą. Jezioro wtedy było bardzo niespokojne, mocne fale. W momencie kiedy Ania wychodziła z wody, Kiki właśnie do niej wskakiwała. I zaczęło się odliczanie i wyczekiwanie.  Kiki wyszła z wody jako 4 kobieta i 15 osoba z genialnym czasem 22:31 na 1300m. Szybko podbiegła do strefy zmian, klepnęła Kasię w ramię, a ta wyruszyła na 7. pętli czyli 40km. Obliczyłyśmy że powinno to jej zająć jakieś 1:15-1:25 h - wszystko zależne co będzie na trasie. Pozostało czekać i jak to u mnie bywa - im krótszy dystans tym bardziej się boję, adrenalina buzuje. Kiki spojrzała na mnie i powiedziała: "Zobacz wyszłam z wody a ta się uspokoiła, Ty wybiegniesz na trasę kiedy słońce wychodzi zza chmur." I wtedy uzmysłowiłam sobie straszną rzecz. Picie na trasie! Nie mogę izotoników i to wiem, ale woda, która była to też woda, której mój żołądek nie toleruje (sprawdzone rok temu w Garwolinie - 2km umierałam). I tu mam pierwszą lekcję - sprawdzić wcześniej i zaopatrzyć się we własną wodę.
 Kasia przyjechała na 18 pozycji po 1:18 min, szybkie odwieszenie roweru i z uśmiechem na ustach ruszyłam na ostatnią część sztafety. I do śmiechu było mi przez pierwsze może 2 km. Słońce mocno dawało mi popalić i jedyne o czym myślałam to, że nie ja jedna tak mam ale wiedziałam już, że to będzie ciężki bieg. Pętle to jest to czego ja nie lubię a już na pewno nie mój umysł. A tu były 3. Jedyne pocieszenie jakie miałam to było takie, że co 3km będą kibice, wrzeszcząca Kiki i woda, którą będę mogła się oblać. Kolega Robert krzyknął "weź gąbkę" i to był dobry pomysł. W trakcie pętelki i do kolejnego spotkania z nimi ssałam ją, żeby się nie odwodnić. Na moim drugim okrążeniu dogoniła mnie Ania, która biegła już 3 pętlę i rzuciła do mnie "Biegnij za mną". Nie wiem skąd ona miała tyle sił, ale tempo udało mi się utrzymać może 400m może 500m. Odpuściłam bo wiedziałam, że Ania będzie finiszować. Moje ostatnie metry biegłam z Kiki, która dała mi taką siłę, że nie wiedziałam, że jeszcze mam moc. Zadowolona wpadłam na metę. Ania przybiegła kilkanaście minut przede mną zajmując 3 miejsce wśród kobiet i pierwsze w swojej kategorii wiekowej. Cudowny debiut!.
Jestem mega szczęśliwa z wyniku naszej sztafety bo 17. miejsce na 38 drużyn i patrząc, że my to same kobitki jest genialną pozycją. Swoim wynikiem jestem rozczarowana, ale najważniejsze to wyciągnąć wnioski co zrobiłam. Woda - sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać skoro wiem co mi może grozić i strój. Żałowałam strasznie, że nie biegłam w samym staniku Shock Absorber, bo genialnie mi się sprawdził i dużo wygodniej by mi było bez koszulki, ale o przepinaniu numeru w czasie biegu nie było mowy. 

Dziś wiem, że triathlon to nie tylko ciężkie treningi ale i niezwykle wymagająca dyscyplina. Chylę czoło przed wszystkimi triathlonistami i .. chyba powoli się wciągam..



piątek, 6 czerwca 2014

Wkręć się w kolorowanie czyli druga edycja biegu "Kobiety biegają z Nessi."


Tym razem spotkałyśmy się na warszawskim Wilanowie. Pogoda od samego początku była po naszej stronie. Przed biegiem mały deszcz, który oczyścił powietrze a potem piękne słońce i przyjemny wietrzyk. Start całej zabawy zaplanowałyśmy na 19:30. Dziewczyny przybyły przed czasem bo jak to my - poplotkować też trzeba. Niespodzianką była obecność TVP1 na naszym wydarzeniu. To była ostatnia z planowanych atrakcji. Baczne oko kamery przyglądało się naszej rozgrzewce przed biegiem, a potem kiedy wzięłyśmy kredy w dłoń i ruszyłyśmy na naszą 5km trasę. Pierwszy przystanek był po 1km i wtedy dałyśmy czadu malując chodnik tak jak nam w duszy grało. Przechodnie dziwnie się na nas patrzyli, ale my świetnie się bawiłyśmy. Wtedy dołączył do nas Michał, nasz fotoreporter, który truchtał z nami dalej i robił genialne zdjęcia. Następny przystanek to miasteczko Wilanów i słynny most zakochanych więc i tu nie mogło zabraknąć naszych malunków. Co jakiś czas zdezorientowany inny biegacz czy rowerzysta grzecznie próbował przedostać się na drugą stronę.
Potem padło hasło "plaża" i tam Gosia zafundowała nam garstkę ćwiczeń - najpierw kółeczko po piasku a potem ćwiczenia na nasze i tak już zgrabne pośladki :)  Każdą bacznie obserwowała i pilnowała. Piling z piasku był gratis :) W doskonałych nastrojach ruszyłyśmy w kierunku mety a tam... tam już dałyśmy czadu z rysunkami. Cały chodnik był nasz a dziewczyny rozkręciły się na tyle, że miałyśmy z Gosią problem komu przyznać nagrodę jaką były ledżinsy od Nessi . O ile z
pierwszym miejscem zgadzałyśmy się obie, że powinna to być Magda tak potem ciężko było wybrać.... Główną gwiazdą biegu były skarpety i stopki od Nessi dlatego każda z dziewczyn dostała parę jaką sama sobie kolorystycznie wybrała. Nikt nie wyszedł z pustymi rękoma :) Mam nadzieję, że przy kolejnych edycjach Kobiety biegają z Nessi będę mogła liczyć na nasze kochane warszawskie kobitki. 


 Dziękuję zarówno Wojtkowi z Nessi za ufundowanie nagród jak i Gosi z Hi Run za pomoc w organizacji biegu. Oczywiście ogromne podziękowania dla Piotra i jego ekipy z TVP1 za odwiedziny i nakręcenia fajnego materiału, który będzie emitowany w programie Biegajmy razem w TVP1 08.06.2014 o 11:05.



Kochane Kobiety biegajcie i do zobaczenia!




niedziela, 1 czerwca 2014

ALE czyli Active Life Energy

Nie pamiętam kiedy posmakowałam pierwszy żel energetyczny ani co to była za marka, ale nie wyobrażam sobie teraz pobiec półmaraton czy maraton bez tego specyfiku. Z reguły kupowałam 2-3 sztuki danej firmy, w różnych smakach i na treningach sprawdzałam jak reaguje mój żołądek. To samo było z izotonikami. Odkryłam spory kawałek czasu temu, że niestety podczas wysiłku mogę nawadniać się tylko wodą. W innym wypadku musiałabym szukać Toi Toi :) Po wysiłku czy za metą nie ma to już większego znaczenia. Na zawodach zawsze dwa razy pytam czy w kubku na pewno mam wodę.
Miesiąc temu otrzymałam paczkę z produktami do testowania od ALE - Active Life Energy. To nasza rodzima firma z Łodzi więc tym bardziej ciekawa byłam co to i jak to :)  Ekspertem marki jest dr Jakub Czaja, były uczestnik Igrzysk Olimpijskich a dziś trener, konsultant żywieniowy i amator triathlonu. Mieliśmy okazję spotkać się kilkukrotnie więc wiedzę czerpałam od źródła a potem.... już tylko założyć buty na nogi i ruszać na testy.
Do tej pory najlepiej służyły mi produkty Agisko i dalej zabieram je na treningi czy starty.
Ale jak nie spróbować ALE? Po pierwszym wciągniętym żelu stwierdziłam, że mają u mnie plusa za konsystencję i smak - jak to Beata fajnie określiła - niedosłodzonego kisielu truskawkowo-bananowego, zielonego jabłka czy coca-coli. Żeli ALE nie trzeba zapijać, bez problemu można zjeść podczas bieg. Opakowanie wygodne do schowania, łatwo się otwiera a to dla mnie ważne podczas zawodów. I o ile reakcji mojego brzusia na żele się nie bałam tak strach mnie obleciał gdy przyszła pora na izo czyli ALE Race. W moje ręce wpadło czerwone jabłko - nie wiem kto w firmie znał mój gust smakowy :) 
Najpierw test w domu, po treningu. Ciekawy smak i fajnie nawadnia. Drugie podejście miało mieć miejsce podczas treningu. Zabrałam izo w bidon, Tatę na rower i poszłam pobiegać w lesie. Zawsze to łatwiej gdy wsparcie jest obok :) Z przyjemnością stwierdzam, że to jedyny (przeze mnie próbowany a było ich trochę)  napój izotoniczny, który nie powoduje u mnie dolegliwości żołądkowych. Bez strachu zabrałam go dziś na długie wybieganie :) Podoba mi się też to że tak naprawdę izo mam zawsze pod ręką. Gdy tylko potrzebuję to otwieram opakowanie i sama sobie go przyrządzam.
 
Pozostałe produkty czyli kapsułki: magnez, żelazo i witamina D są w fazie testów. Są łatwe do połykania a jakie będą wyniki to zobaczymy. Nie miałam świadomości do tej pory, jakie niedobory witaminy D mamy. Siedzimy często w słabo nasłonecznionych, korporacyjnych biurach co wpływa na dostęp światła i niedobór tej witaminy. Pomyślcie o tym.
 
Po miesiącu testów z czystym sumieniem mogę polecić produkty ALE. Spróbujcie a nie pożałujecie. Są łatwo dostępne i nie drogie. Smak to już kwestia gustu a  o gustach się nie dyskutuje ale wierzę, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Więcej info o marce i produktach tutaj