środa, 26 października 2016

Łemko Trail 30



Nie tak miało być. Miało być szybko, fajnie, w błocie, ale z dobrym wynikiem na mecie. Za to przekonałam się co to jest walka, żeby zmieścić się w limicie i... nie zdążyć...


Na Łemko wybrałam się w piątek po pracy, udało się w miarę ominąć korki i w Krośnie w Biurze Zawodów byliśmy tuż przed zamknięciem. Najpierw odbiór pakietu w Centrum Dziedzictwa Szkła, a potem w namiocie obok wolontariusze sprawdzili wyposażenie obowiązkowe i dopiero wydali chip i numer. Jak widać tu miałam szczęście i 2222 wpadło. 


Na kwaterę w Jaśliskach dotarłam o północy. Jeszcze chwila plotek, ustalenie kto kogo zabiera na start i o której muszę wstać. Jakoś wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że przyjechałam pobiegać po górach. Wiedziałam tylko, że Grześ startuje o 10 i jadę z nim i będzie okazja pokibicować tym, którzy mierzą się z dystansem 70km. 

Fajnie było spotkać znajomych i zdzierać dla nich gardło mimo padającego non stop deszczu. Cały czas miałam dylemat co założyć na bieg. Było mi potwornie zimno, a o tej porze roku nie biegałam w górach. 
W Puławach byłam na 1,5h przed startem. Chwilę posiedzieć, pomyśleć, pokibicować. Ale gdzieś zaczynało dochodzić do mnie co ma się zadziać. Dostałam przed biegiem wskazówki na temat trasy od Bogumiła. Spotkaliśmy się tuż przed moim startem - dla niego i Krzysia to był już 40km. 
Jadąc na Łemko wiedziałam, że chcę powalczyć o miejsce w pierwszej 5-tce, a pudło to byłoby cudownie. Chciałam ustawić sobie miejsce w czołówce chociaż wolę gonić niż być goniona. Po ilości błota na łydkach widać było kto świeżak a kto ma już kilometry w nogach. Ruszyłam i przez pierwsze 2km byłam pierwszą kobietą."Nie chojrakuj na pierwszym podejściu.Oszczędź siły na potem. Rusz na koronie". Tak mniej więcej mówił Boguś. Doświadczony to i słuchałam, myślałam i nogami przebierałam. Po 2km minęła mnie pierwsza dziewczyna. Chwilę potem druga...Nie panikuj, biegnij swoje. I wtem wyskoczyła mi zza pleców szybka, wysoka dziewczyna, która tak pomykała na zbiegach, że szczerze jej zazdrościłam, że tak potrafi i że może. Moje buty (Asics Fuji Trainer 2) sprawdziły się na Rzeźniczku, Chudym Wawrzyńcu, ale kompletnie nie na Łemko. Jeździłam w nich po błocie jak na nartach i kompletnie nie trzymały się na błocie. Pilnowałam się, żeby nie zaliczyć gleby, chociaż wiedziałam, że wywrotka jest przede mną - to tylko kwestia czasu. 


Ruszyłam w pogoń za dziewczynami. Nie chciałam opuszczać. Wyprzedziłam i trzecią i drugą i przez kilka kilometrów trzymałam drugą pozycję. Gdzieś odpuściłam i zza pleców znów wyskoczyły. Obie. Wiedziałam już wtedy, że walka będzie do mety. I gdzieś mnie olśniło, że ta, która tak fantastycznie biega to Bożena ( Run! Bo!). Pasowało wszystko - wzrost, kolor opasek kompresyjnych i rękawków. Chciałam powiedzieć jej cześć, kiedy była na drugiej pozycji, chwilę przede mną. I nie udało się. Okulary parowały mi przez część biegu. Co jakiś czas je zdejmowałam bo lepiej widziałam bez niż z. Na 14km zaczął się mega zbieg, śliski. Wtedy oczami wyobraźni widziałam już moją glebę w błocie i poniszczone okulary. Zawiesiłam je na koszulce, żeby mieć wolne ręce. Wybiegłam z lasu i moim oczom ukazał się piękny krajobraz. Wtedy zaliczyłam delikatny upadek na kolana. Szybko się podniosłam i pomyślałam : "jaka szkoda, że nie zrobię zdjęcia." Poleciałam dalej. Zorientowałam się, że nie mam okularów. Szybka decyzja. Nie mam zapasowych okularów, nie jestem w stanie jechać samochodem bez nich - odpuszczam. Zejdę w punkcie żywieniowym kilometr niżej. To będzie ten pierwszy raz. Nie wierzyłam, że je znajdę. Wróciłam się w miejsce, gdzie się wywróciłam. Ludzie zatrzymywali się, pytali co zgubiłam albo jakie grzyby zbieram ;-) Z jednej strony byłam wściekła na siebie, a z drugiej radowało się serducho jak pomyślałam, ilu ludzi bezinteresownie zatrzymało się i pomagało szukać. Ostatecznie podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała, że jeżeli szukam okularów, to są po lewej stronie, pod drzewem, zaraz przy wylocie z lasu. Byłam przekonana, że raczej same oprawki - tyle osób przebiegło przez to miejsce. 


Szczęśliwie znalazły się całe, a ja cieszyłam się widokami, robiłam zdjęcia, zjadłam frykasy na spokojnie w punkcie żywieniowym. Zobaczyłam Zajonca i pomyślałam, że skoro mi się już nie spieszy, to może dotrzymam mu towarzystwa w chwilach ewentualnych kryzysów. Szliśmy, biegliśmy, rozmawialiśmy, ale na 4 km przed metą krzyknął do mnie, że może lepiej, żebym pobiegła bo nie zmieszczę sie w limicie. Jakim limicie? Nigdy nie miałam z tym problemu, ale posłuchałam i zaczęłam biec swoje. 


Kiedy wybiegłam z lasu na asfalt miałam sił jakbym dopiero co zaczęła biec, ale "limit mnie gonił". Zobaczyłam napis: "Finish 1350m". Tylko i aż bo ja miałam 4 min, żeby zdążyć. Niewykonalne, ale nie odpuszczałam. Na ostatnich metrach biegli ze mną Karolina i Daniel. Zagadywali, a ja nie myślałam o tym, że się nie uda. Na koniec ekipa Smashing pĄpkins dopingowała tak, że finisz miałam naprawdę ostry,a na mecie .. błoto. Nie mogłam sobie odmówić skoku i ochlapania wszystkiego wokoło, skoro i tak po limicie...Zupa smakowała wybornie na mecie. 
Miałam mieszane uczucia bo z jednej strony byłam zadowolona, że ukończyłam póki co najtrudniejszą z edycji, ze względ na warunki, ale mam niedosyt, że przez okulary musiałam odpuścić. Widać czasem trzeba. I buty też nowe muszę sobie sprawić. I wiecie co? Chyba muszę tam wrócić... 

Organizacyjnie - dla mnie perfekcyjnie. Trasa super oznaczona, na punktach dużo różności do jedzenia czy picia, ciepły posiłek na mecie. Fajnie, że organizatora sprawdza wymagany sprzęt - to dla naszego bezpieczeństwa. Dzięki Gabrysia i Krzyś za super emocje.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz