poniedziałek, 27 stycznia 2014

Sieciówka a mniejsza siłownia czyli bieganie na bieżni mechanicznej

Z racji tego, że w planie treningowym miałam szybki trening (3 km OWB + 8km w tempie 4:35-4:40 + 1km OWB), a pogoda w weekend nie była łaskawa dla nikogo, zdecydowałam się więc pobiegać na bieżni mechanicznej.
 Wybrałam się do centrum handlowego by skorzystać z sieciówki Pure Jatomi . Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie działa karta Multisport, a wydawałoby się, że skoro taki gigant na rynku fitness, to na bank taką opcje mają. No nic, trening trzeba zrobić  więc zapytałam o cenę za jednorazowe wejście. 50 zł to jak dla mnie lekka przesada, ale trening sam się nie zrobi. Pani na recepcji była średnio miła. Poinformowałam ją, że jestem u nich pierwszy raz licząc na jakieś wsparcie oraz informacje co i jak działa. Dowiedziałam się, że może do mnie podejść koleżanka w celu sprzedaży karnetu (mimo, że nie wiem jak jest na siłowni, ale może zechcę kupić kota w worku), ale nic nie wspomniała, że pierwsze wejście jest za darmo. Informację taką uzyskałam potem od znajomego, gdy nie kryłam swojego oburzenia na cenę za możliwość potruchtania. Pani na recepcji machając ręką poinformowała mnie, gdzie są drzwi do szatni i tyle widziałam pomocy ze strony obsługi. Zniesmaczona byłam wizytą, ale ucieszyłam się, że mogłam zrobić trening. W niedzielę  postanowiłam wybrać się do mniejszej siłowni, nie żadnej sieciówki. Dynamika Fitness & Wellness bije na głowę Pure podejściem do klienta. 
Tutaj karta Multisport jest akceptowalna, a jednorazowe wejście kosztuje 25zł (da się?). Przywitała mnie uśmiechnięta buzia za barem i od razu miałam lepsze nastawienie. Dziewczyna pokazała mi gdzie jest szatnia, potem zaprowadziła do sali gdzie są bieżnie i poinformowała jak należy je obsługiwać. W takich warunkach ćwiczyć to ja rozumiem! Gdy wychodziłam zapytała jak się czuję po treningu, czy podobało mi się i zaprosiła na kolejną wizytę. Jeśli znów będę w Kielcach i będę chciała skorzystać z siłowni czy z sauny, to na pewno wybiorę Dynamikę.

Samo bieganie na bieżni jest nie dla mnie.  Za bardzo monotonne, nic się nie dzieje poza zmieniającym się obrazem na telewizorze. Po mniej więcej 2 km czułam się jakbym biegała latem za czym specjalnie nie tęsknie. Dziś stawy biodrowe bolą mnie jakbym przebiegła maraton więc póki nie będę musiała, szybko na bieżnię mechaniczną nie wrócę. Ale jeżeli już to na pewno zdecyduję się na mniejszą siłownię ,gdzie czuję, że komuś zależy na mojej obecności tam niż w sieciówce, gdzie obsługa ma to gdzieś czy Ty jesteś czy Cię nie ma. Radź sobie sam. Być może akurat ja tak trafiłam ale wiem, że nigdy więcej nie zdecyduję się na odwiedziny w tamtym miejscu.

Przy okazji testowałam też moje nowe buty - Skechers GoRun2 - na razie nie powaliły mnie. Są ok, ale bez szału. Poczekam do prawdziwej oceny jak stopnieją śniegi i będę mogła sprawdzić je w terenie.




poniedziałek, 20 stycznia 2014

I Zimowy Roberton Kabacki

Kiedy wiosną zeszłego roku, Robert powiedział nam o swoim pomyśle na świętowanie 42-ich urodzin, chyba nie wiedział co robi. Podczas cyklicznych wspólnych wybiegań Golden Team, oświadczył, że w 195 dzień roku (czyli magiczne 42,195) chce przebiec maraton w Lesie Kabackim. Naszej wesołej trzódce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak On to i my. Tak się narodziła impreza Roberton Kabacki. Po letniej edycji stwierdziliśmy, że jest moc i siła w nas, i chcemy biegać po lesie zimą. Wiedzieliśmy, że termin imprezy to 3 tydzień stycznia. Czekałam na ten bieg z wypiekami na twarzy prosząc Anię, trenerkę, żeby uwzględniła go w planie treningowym. Na początku stycznia Robert utworzył wydarzenie na Facebooku, gdzie dawkował nam informacje podgrzewając atmosferę. Szał ciał był gdy zobaczyliśmy medal. Dla mnie najbardziej oryginalny i najciekawszy ze wszystkich jakie posiadam. Potem zostało już tylko wybrać lokal na spotkanie przed i po Robertonie i czekać. Na pasta party, podobnie jak latem, wybraliśmy Con-gusto i  tak samo jak wtedy, pogoda nas nie rozpieszczała ponieważ padał deszcz,  ale to nas nie zniechęciło. Rozbawieni, dyskutowaliśmy nad talerzami z makaronem. O tym jak bardzo się lubimy i jak bardzo chcemy spędzać czas ze sobą, świadczy chociażby to, że do Warszawy przyjechali Hania, Aga i Piotr znad morza, Paweł z Lublina a taki jeden Mario, co to namówił mnie na Tokio, przyleciał aż z Londynu. 
Robert - pomysłodawca imprezy
Pogoda w dniu startu znów była z nami. Bez deszczu, śniegu i wiatru tuż po godz. 9.00 ruszyliśmy na nasze 30km. Przez pierwsze 300-400 metrów zwracaliśmy uwagę na błoto,ale potem już tylko liczyły się tematy, o których chcieliśmy rozmawiać. 
Po 10 km była "obowiązkowa" przerwa na izo, kawę/herbatę, chwyciliśmy węglowodany w rękę i ruszaliśmy na kolejne kółeczko. Na mecie czekał na nas przepyszny bigos domowej roboty. Przyznam się, że zjadłam podwójną porcję tak mi smakował :) Byli tacy wśród nas, którzy dystans 30 km pokonali po raz pierwszy w życiu i dla nich należą się największe brawa za odwagę, by w takich warunkach spełnić swoje marzenie i popełnić życiówkę.
Nagroda dla Hani
Po posiłku było uroczyste wręczenie medali, uściski i rozeszliśmy się do domów, by szybko znów spotkać się na afterku. Tym razem ugościła nas Cafe Melanż. W doskonałych humorach, bez oznak zmęczenia rozmawialiśmy o swoich planach startowych na 2014 rok i tym co u nas poza bieganiem. Robert wprowadził nową świecką tradycję by uhonorować jedną osobę z naszej grupy za wkład i postawę. Ten zaszczytny tytuł przypadł w 100% zasłużenie naszej Hani, niesamowitej kobiecie, która w 2013 roku przebiegła 6 maratonów i dwa ultra (Roberton Kabacki 50km i w Patagonii 65km). Nie spotkałam drugiej tak wesołej biegaczki z ogromnym sercem, z wiecznym uśmiechem i chęcią dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Chylę czoła bo rzadko spotyka się takich ludzi.
Podczas afterku, nie obyło się bez pytań o Tokio, co bardzo mnie cieszy i bardzo mobilizuje. Świadomość, że tyle osób jest ze mną i kibicuje, dodaje sił i wiary w to co robię. Wiem, że nie mogę zawieść bo liczą na mnie a ja przecież będę w Tokio reprezentować nasz wesoły team. Marcin, kolega z drużyny, który w Japonii był 2 lata temu, podzielił się ze mną informacjami na temat zwiedzania, tego co warto zobaczyć i zaszczepił w głowie myśl, żeby może zahaczyć o Kioto... Teraz jedną nogą jestem na treningu a drugą w samolocie :) .












sobota, 11 stycznia 2014

gość w dom, Bóg w dom

Kiedy zadzwoniła do mnie moja Kuzynka, że wpadnie w odwiedziny, ucieszyłam się, ale zaraz po tym pojawiło się pytanie: kiedy pobiegam i co przygotować?? Zwiedziła z Mężem już kawałek świata, kochają "inną" kuchnię i nietypowe smaki. Problem w tym, że Ona woli kuchnię włoską i makarony (dobre przed, czy po bieganiu) a On woli kuchnię azjatycką. Trzeba było to jakoś pogodzić. Stąd pomysł na tagliatelle z krewetkami. Szybkie, smaczne i niesamowicie sycące danie.

Potem szybka herbatka i pyszne ciasto i koniec przyjemności - pora ruszać na trening :) 

W planie na dziś 3 km wolnego biegu, rozciąganie a potem 8 km w tempie 4:40 - 4:50 plus 1km schładzania. Pogoda super więc ruszam na trening, a Wam polecam wypróbować przepis.
 
Mam  nowego domownika - prezent od moich gości.

sobota, 4 stycznia 2014

49 dni do startu...

Wiedziałam, że kiedyś ten czas nadejdzie, że nie zawsze będzie lekko i przyjemnie. Spokojne treningi na pewno mam już za sobą. Ale sama tego chciałam i dalej chcę. Wiem po co to robię i wiem co ma być na końcu tej drogi. Pierwszy odcinek nazywa się "Tokio".
Kiedy zobaczyłam mapkę, pooglądałam ją w google earth zapragnęłam już tam być,  na trasie maratonu. Ciągnie mnie niesamowicie, ale wiem, że przede mną jeszcze sporo pracy. Jestem mniej więcej na półmetku treningów, a teraz czeka mnie najgorętszy okres. 
Wczoraj wyszłam na Agrykolę żeby zrobić chyba jeden z trudniejszych treningów jaki miałam do tej pory w planie treningowym. Niestety, gdy dojechałam na miejsce okazało się, że zamiast bieżni jest lodowisko i ogromna mgła. Zaczęłam truchtać, ale jakoś nie widziałam tego treningu. Przypadkiem spotkałam Anię, trenerkę i ustaliłyśmy, że trening przekładam na dziś, a wczoraj tylko moje ukochane rytmy i do domu. 

Dziś dostałam za to w nagrodę super pogodę i większą moc w nogach. Nie ryzykowałam już wyjazdu na Agrykolę i postanowiłam skorzystać z dobrodziejstwa Wilanowa i długiej trasy do Powsina -- ok.5 km szerokiej drogi, bez świateł, ale za to z innymi biegaczami, rowerzystami i miłośnikami czworonogów. Trening interwałowy w drugim zakresie obejmował 4km rozgrzewki + 3 x 3km w tempie 4:40-4:45 w przerwie 3 minut i 1 km schładzania. Zastanawiałam się jakie tętno będę mieć i czy uda mi się złapać zakładane tempo.  Po pierwszych 4km zatrzymałam się, zrobiłam kilka ćwiczeń rozciągających i ruszyłam na interwały. Tu znów pomocny był mój zegarek TomTom. Zaprogramowałam go wcześniej, więc potem tylko zostało trzymanie odpowiedniego tempa. Średnie tętno na każdym z trzech km wyszło 165, 171, 169 więc fajne, a w sumie udało mi się zrobić 16km. Bardzo zadowolona jestem z dzisiejszego treningu, pozytywnie zmęczona, ale wiem też już jakie tempo będzie ze mną w Tokio :) W nagrodę po wysiłku zjadłam białe pieczywko - raz na jakiś czas to i mnie wolno ;-)

A jutro długie, wolne wybieganie ze znajomymi po Kabatach, więc troszkę odpocznę przed kolejnym, jeszcze bardziej intensywnym tygodniem. Plan dostałam.. siedzę, czytam i dumam. Potem zostanie już tylko pobiegać.